Przedziwny był to rok. Pełen skrajnie różnych emocji, niekontrolowanych zwrotów akcji oraz obawy o losy ukochanych Nietoperzy. Właśnie w roku 2008, jak jeden mąż przeklinaliśmy Ronalda Koemana za czystkę, jaką przeprowadził w kadrze zespołu, aby zaraz potem cieszyć się z pierwszego od wielu lat trofeum, jakie piłkarze Valencii zdobyli właśnie pod jego wodzą. To w 2008 roku jednego dnia żądaliśmy głowy, znienawidzonego Juana Solera, by innego dnia obawiać się o przyszłość Valencii pod wodzą innego Juana Wizjonera.… Villalongi, który przychodząc na Mestalla z planem ratowania zadłużonego klubu, gotów był pozbyć się El Guaje i El Canarito. To przez spekulacje dotyczące właśnie tych dwóch graczy, większość zwolenników „Ches” nie mogła spokojnie zmrużyć oczu, w obawie prze ich odejściem z klubu. W konsekwencji cieszyliśmy się ich koncertową grą na EURO 2008 oraz asygnowaniem nowych kontraktów. W końcu, to rok 2008 przyniósł eskalację problemów klubu w postaci poważnych kłopotów finansowych oraz dał nam osobę Unai Emery’ego, z którym większość kibiców Ches (a przynajmniej ja) wiąże nadzieje na lepsze jutro. Jutro pełne sukcesów, które wyniosą Valencię na piedestał europejskiego futbolu, który kiedyś zupełnie należycie zajmowała.
Rok 2008 zaczął się nie bez problemów i już po kilku pierwszych dniach stycznia, nawet niezorientowany w wewnętrznej sytuacji klubu, obserwator mógł stwierdzić: „Jest źle, a będzie jeszcze gorzej”. Co prawda Koemana wraz z urzędującym jeszcze Solerem, zapewnili kibicom noworoczny prezent w postaci Evera Banegi, jednak jak to zwykle bywa w przypadku kupna na tzw. „ostatnią chwilę”, nowy nabytek niezbyt wpasował się do zespołu. Co prawda zaraz po przybyciu do Walencji, Ever mocno zaakcentował swoją obecność, udziałem w aferze erotycznej, jednak patrząc na późniejszy wkład Banegi w grę zespołu i stosunek tego wkładu do kwoty, jaka została przelana na konto Boca Juniors, dochodzę do nieodpartego wniosku: Erotyczne show, wątpliwej jakości za 18 mln euro? NIE – dziękuję”.
I o ile niektórym może się wydawać, iż zachowanie młodego Argentyńczyka godziło w dobre imię klubu, to w rzeczywistości wybryk Banegi nie stanowiła nawet czubka góry lodowej, z którą niebawem zderzyć się miała dowodzona przez kapitana Solera, Valencia. Skojarzenie marynistyczne nie jest tu bezzasadne, bo gdy przypatrzymy się wydarzeniom z pokładu tonącej Valencii można dojść do wniosku, że sytuacje, jakie miały dopiero nastąpić przypominają do złudzenia bunt marynarzy na dowodzonej przez kpt. Jacka Sparrowa, „Czarnej Perle”. Przejdźmy jednak do meritum.… Lawinę styczniowych wypadków zapoczątkowało wystąpienie Davida Albeldy, który nie kryjąc wzruszenia na jednej z konferencji prasowych, „gdzieś pomiędzy słowami” zdołał zażądać od „ukochanego klubu”… odszkodowania. Aby tego było mało, dotychczasowy kapitan Nietoperzy stwierdził, iż ranę na jego „biało-czarnym” sercu, z trudem, ale jednak będzie w stanie załagodzić kwota… 60 mln euro. Na reakcję ze strony otoczenia nie trzeba było czekać zbyt długo, bo oto jeszcze w styczniu przez społeczność kibiców Ches przetoczyła się potężna fala niezadowolenia z rządów obecnego prezesa oraz pracy trenera. Coraz głośniejsze stawał się głosy: „Koeman y Soler – vete ya!”. W proteście wzięli udział nie tylko temperamentni Hiszpanie, lecz także, co może z pozoru dziwić, opanowani Japończycy, którzy nie wytrzymali zamieszania wokół klubu spod znaku.… Toyoty i także zażądali rezygnacji ze strony Solera. Ten początkowo spokojny, widząc falę narastającej agresji wśród kibiców oraz zdając sobie sprawę z faktu, iż widmo spadku do Segunda Division może się ziścić, w końcu uległ presji oddając władzę trzem wicedyrektorom – Mortiemu, Morerze i Salomowi.
Początek nowego miesiąca (lutego) przyniósł, więc nowe nadzieje. Rozbudzeniu ambicji sprzyjał fakt, iż dowodzonej przez Koemana drużynie udało się odnieść pierwsze od 3 miesięcy i jakże oczekiwane ligowe zwycięstwo. Zwycięstwo i to nie nad byle kim, bo nad samym Realem… Valladolid. Po bramkach Juana Maty i Villi, Koeman począł głosić jakoby od tej pory Valencia zmierza prosta drogą do miejsca dającego prawo gry w LM. O tym, że droga nie była wcale prosta, a wręcz przeciwnie, co chwilę urozmaicały ją przeróżne „zakręty losu” doskonale pamiętamy (a kto nie pamięta niech przypomni sobie po lekturze owego tekstu).
Pozbawiony wielkiego zwolennika (słowo „wielkiego” użyte jest tutaj dosłownie i w przenośni) w osobie Juana Solera, Ronald Koeman nie znalazł uznania w oczach odpowiedzialnego za aspekty sportowe, Rafaela Saloma, co jeszcze bardziej podkopało i tak już niestabilną pozycję Holendra w zespole. Wtedy jednak dosyć nieoczekiwanie pomocną dłoń wyciągną do niego nie, kto inny, jak Amedeo Carboni. Włoch stwierdził, że kryzys nie jest wynikiem działalności Koemana, gdyż już za jego czasów, kiedy pełnił w Valencii rolę dyrektora sportowego, dochodziło do niepokojących zachowań w szatni, gdzie ponoć to Albelda i Canizares, a nie Quique Flores mieli mieć największy wpływ na postawę zespołu. Można było się spodziewać, iż tak bogaty w różne, dziwne wydarzenia miesiąc musi zakończyć się mocnym akcentem i tak też się stało. Oto Miguel, (którego po zeszłym sezonie większość kibiców spisała na straty) oraz Manuel Fernandes (spisany na straty zanim tak naprawdę zdołał potwierdzić swoje możliwości) zostali ukarani za dyskotekowe ekscesy, których dopuścili się w jednych z nocnych klubów w Walencji. Zawodnicy musieli wpłacić do kasy klubu po 40 tys. euro grzywny, co stanowi najwyższą, wymierzoną przez klub karę. I pomyśleć, że prawdziwa burza miała dopiero nadejść…
‘Bo młodzież musi się wyszaleć’. Patrząc z perspektywy czasu właśnie to motto było sztandarowym hasłem, Evera Banegi, który nieco ponad miesiąc po swoim ekshibicjonistycznym występie w „sieci” znów przypomniał o sobie szerokiemu gronu kibiców Valencii, którzy nie mieli okazji poznać go zbyt dobrze. Tym razem Banega demonstrował na ulicach Walencji swój talent w jeździe autem na tzw. „podwójnym gazie”. Być może była to generalna próba przed tegoroczną edycją rajdu Dakar, który odbędzie się w Argentynie, ojczyźnie młodego piłkarza. Odpowiedzi nie poznamy, choć wydaje mi się, że mogłaby się okazać dużo bardziej prozaiczna.
Poza Banegą, marcowe czołówki gazet informowały nas o procesie Albeldy, który w konsekwencji zakończył się ugodą oraz o potencjalnych negocjacjach, jakie Soler miał prowadzić z samym The Special One, Jose Mourinho. Marzec przyniósł także poprawę wyników sportowych, czego dobitnym przykładem jest awans Valencii do finału Copa del Rey oraz pokonanie, tym razem madryckiego, Realu na Bernabeu. Punktem zwrotnym był jednak 12 dzień marca, kiedy to hiszpańskie serwisy prześcigały się w doniesieniach o rezygnacji ze stanowiska Juana Solera. Znienawidzony prezydent władzę oddał w ręce, Agustina Morery, który okazał się jednak marionetką w rękach „Wielkiego Juana”.
Przyjmując, iż ‘zima’ kojarzyć się będzie z negatywnymi odczuciami, a lato odzwierciedlać będzie pozytywy, miesiąc kwiecień można opisać dobrze wszystkim znanym, ludowym powiedzeniem: „Kwiecień plecień, bo przeplata.…”. Przeplatał i to intensywnie. Już pierwszego dnia kwietnia do wiadomości publicznej podana została informacja zatrważająca – koniec VCF.pl ! Na szczęście informacja okazała się jedynie prima aprillisowym żartem redakcji. Aby zbilansować niepokój wywołany potencjalnym zniknięciem z sieci serwisu VCF.pl, kwiecień zafundował nam największy od kilku lat sukces piłkarzy Valencii – zdobycie Pucharu Króla. Sukces należy o tyle docenić, gdyż właśnie z nadania Pucharu Króla w obecnym sezonie Valencia może brać udział w rozgrywkach Pucharu UEFA. Aby zachować biegunowość zdarzeń, zaraz po triumfie, nad Getafe, Nietoperze pokazały „klasę” przegrywając, ba! Kompromitując się w meczu z Athletic Bilbao (przyp. San Mames, 5:1). Co było dalej? Ano… Nie ma tego złego, co nie wyszłoby na dobre. Jeśli zespół notorycznie przegrywa, odpowiedzialność ponieść powinien trener. I poniósł. 22 Kwietnia to dzień, w którym w Valencii nie było już Solera a na bezterminowe wakacje zostali wysłani także Koeman, Bakero, Bruins oraz Ruiz. Najkrócej na bezrobociu pozostawał Bruins, który znalazł angaż w Polonii Warszawa ! Tak, tej Polonii, w której rozbłysła gwiazda Olisadebe, tej Polonii, która latem weszła w mariaż z Groclinem. Czyżby dopiero w Warszawie, spec od taktyki, za jakiego w mniemaniu Koemana, uchodził Bruins, znalazł ‚odpowiedni rozmiar kapelusza’?
Gdy kwiecień dobiegł końca, a wraz z nim końca dobiegł ‘valenciański’ etap kariery wspomnianych panów, można było się spodziewać, iż dychotomia nastrojów ulegnie zniwelowaniu. O ile w przypadku sportowym po zwolnieniu Koemana wszystko zaczęło iść w dobrym kierunku, o tyle na niwie organizacyjnej zamieszanie dopiero sięgało swojego apogeum. Maj był miesiącem, w którym miejsce miało wiele kluczowych wydarzeń, które w przyszłości miały w mniejszym lub większym stopniu determinować działalność klubu. Sądzący się o zadość uczynienie ze strony klubu, Albelda oficjalnie wycofał pozew przeciwko Valencii (z perspektywy czasu wydaje się, iż proces miał być jedynie manifestem przeciwko decyzjom o zatrzymaniu w klubie Ronalda Koemana, a nie wymierzonym bezpośrednio w klub postępowaniem sądowym), podpisany został kontrakt z nowym sponsorem klubu, Valencia Experience, który okazał się być jednak niewypłacalnym kontrahentem (podobnie jak kiedyś miało to miejsce z Metro Red), na budowie Nuevo Mestalla miał miejsce tragiczny wypadek, w konsekwencji, którego śmierć poniosło czterech pracowników budowy. Pomimo tak istotnych zdarzeń, za kluczowe należy uznać to z 22 dnia maja. Wtedy to końca dobiegła telenowela związana z obsadą stanowiska trenera. Propozycje dotyczące osoby szkoleniowca były przeróżne, cel jeden: „Znaleźć nowego Beniteza”. Z racji faktu, iż poszukiwany trener miał być kopią cieszącego się na Mestalla wielką sławą Rafaela, w pierwszej kolejności odpadł Jose Mourinho. Tłumaczenia są różne, jednak ja ograniczę się do dwóch, z których Wy wybierzcie sobie to, które bardziej pasuje waszym poglądom:
1) Jose „The Special One” Mourinho z racji swojej „wyjątkowej wyjątkowości” nie chciał, by widziano w nim jedynie nowego Beniteza zamiast jego własnej, wybitnej osoby (dosyć naciągane tłumaczenie, gdyż sam fakt zatrudnienia szkoleniowca pokroju Mourinho byłby wydarzeniem w ostatnich latach bez precedensu)
2) Valencia nigdy nie kontaktowała się z Mourinho, a nawet, jeżeli taki kontakt nastąpił nie była w stanie sprostać wymaganiom Portugalczyka.
W rzeczywistości potencjalne zatrudnienie Mourinho było jedynie rozdmuchaną plotką, którą kibice prezentujący „myślenie życzeniowe” wynieśli do rangi oficjalnego komunikatu, co nie zmienia faktu, iż ów fakt zasłużył sobie na umieszczenie go w rocznym podsumowaniu, gdyż bardzo ciekawym (choć powtarzam – „nierealnym”) zjawiskiem byłby widok Wielkiego Mou na ławce trenerskiej Estadio Mestalla. Powróćmy jednak do meritum tematu.
Murowanym kandydatem do objęcia stanowiska w pewnym momencie zdawał się być Marcelino Garcia Toral. Trener Racingu Santander był już „po słowie” z wszystkimi osobami odpowiedzialnymi za jego przenosiny na Mestalla, kiedy niespodziewanie postanowił zrezygnować. Powodem miał być, fakt, iż władze Valencii nie były w stanie zagwarantować Marcelino środków finansowych na realizację swojej wizji budowania zespołu, przez co Marcelino przyjął ofertę pracy w tylko drugoligowym Realu Saragossa. Kłopoty finansowe nie odstraszyły innego kandydata, Unai Emery’ego. Szkoleniowiec rewelacji ubiegłorocznych rozgrywek, Almerii zgodził się przyjąć propozycję pracy na Mestalla, czego efektów jesteśmy dziś świadkami. W sprawie Emery’ego warto dodać kilka słów (słów jak najbardziej subiektywnych). Otóż pomimo młodego jak na trenera wieku, jest osobą znakomicie wpasowującą się w piłkarską rzeczywistość. Profesjonalizm i zaangażowanie czynią z Emery’ego osobę niezwykle wymagającą względem swoich współpracowników, co czyni go idealnym kandydatem na stanowisko trenera Valencii, a dziś nie wiem czy oddałbym Emery’ego w zamian za ‘zmanierowanego’ angielskim futbolem, Rafaela Beniteza*. Godna uwagi jest też data zakontraktowania Emery’ego. 22 kwietnia z klubu odszedł najgorszy trener w jego historii, Ronald Koeman, czy dokładnie miesiąc po tym zdarzeniu, tj. 22 maja, działacze Valencii podpisali kontrakt z trenerem najwybitniejszym? Sobie i wam życzę tego z całego serca.
Czerwiec był bogaty, nie tyle w wydarzenia, co w spekulacje. Oczywiście nie można zapomnieć o zdobytym przez Hiszpanów, złotym medalu mistrzostw Europy (przy walnym udziale Valencianistas – Villi, Silvy, Marcheny oraz Albiola), czy powołaniu Juana Villalongi na stanowisko kierownika klubu, jednak jak to zwykle bywa w okresie wakacyjnym, na pierwszy plan wysuwają się transfery. Te dokonane elektryzowały nas w mniejszym stopniu, gdyż Valencię wzmocnił jedynie powracający z wypożyczenia do Getafe, Pablo Hernandez oraz brazylijski bramkarz Internacionalu, Renan. Znacznie więcej emocji pojawiło się, jak zwykle ma to miejsce, w przypadku licznych spekulacji, które łączyły Valencię z przeróżnymi piłkarzami. Czasami transfery miały szansę dojść do skutku, czasami nie było takiej możliwości. Wymienię tylko kilka nazwisk, abyście sami ocenili, czy wspomniani zawodnicy rzeczywiście byliby dziś potrzebni: Guiza, Gomis, Josemi, Oldoni, Meireles, Bruno, Palop, Fred, Milito, Lisandro Lopez, Kallstrom, Zapater, Zabaleta, Chimbonda, Asenjo, Kameni czy Moya.
Ze wspomnianych zawodników, tylko czterech (Guiza, Milito, Zabaleta i Chimbonda) latem postanowiło zmienić klubową przynależność, z tym, że żaden z nich swej kariery nie postanowił kontynuować na Mestalla, a szkoda, gdyż wspomniani gracze mogliby coś zaradzić na aktualne bolączki Ches – braki w ataku oraz dziurawą niczym ser szwajcarski defensywę. W chwili obecnej nie ma jednak sensu rozpaczać nad zaprzepaszczonymi transferowymi szansami, gdyż nie pozwala na to sytuacja ekonomiczna.
O tym, że ubiegłoroczne lato było sezonem nad wyraz obfitym w tzw. „ogórki” świadczyć mogą choćby lipcowe wydarzenia, których echa za pośrednictwem serwisu VFC.pl dane było nam śledzić. Świeżo mianowany na kierownika zespołu Juan Villalonga, w miesiąc po swoim zatrudnieniu doszedł do wniosku, że kierowanie materiałem ludzkim w klubie piłkarskim jest najwidoczniej zadaniem o wiele trudniejszym niż nadzorowanie rynku telekomunikacyjnego i postanowił zrezygnować. Z perspektywy czasu zdaje się, że było to rozwiązanie optymalne dla obu stron. Ludzie związani z Valencią nie musieli więcej drżeć o los swojej drużyny, która w rękach „biznesmena-wizjonera” wcale nie musiała osiągnąć zapowiadanego rozkwitu gospodarczego, a sam Villalonga zebrawszy doświadczenia na niwie sportowej postanowił kandydować na prezydenta Realu Madryt. Dużo ważniejszym, rzec można kluczowym wydarzeniem, które przyniósł nam miesiąc lipiec, okazał się wybór Vicente Soriano na stanowisko prezydenta klubu. O tym, że był to wybór trafny, świadczyć mogą ostatnie wydarzenia, kiedy to Soriano pomimo wcześniejszych mało optymistycznych doniesień prasy, zdołał zgromadzić 40 mln euro, które pozwalają zachować klubowi, przynajmniej na jakiś czas, płynność finansową.
Im bliżej startu obecnych rozgrywek się znajdowaliśmy, tym ciekawsze wydarzenia miały miejsce. Z pewnością za najważniejsze i to nie tylko w miesiącu sierpniu, ale w trakcie całego okresu przygotowawczego, należy uznać parafowanie nowych umów przez gwiazdy zespołu, Davidów; Villę oraz Silvę. Świeżo upieczeni mistrzowie Europy, w trakcie rozgrywanego na boiskach Austrii i Szwajcarii, czempionatu dali prawdziwy pokaz gry, czym skutecznie zwrócili na siebie uwagę największych światowych potęg piłkarskich. Wspomniany duet chcieli wykupić z Valencii wszyscy, na czele z: Realem Madryt, FC Barceloną, Interem Mediolan, Chelsea, Arsenalem, Manchesterem United, Atletico Madryt, Juventusem Turyn, Bayernem, czy po przejęciu Manchesteru City, szejkiem Mansourem bin Zayedem al Nahyanem. W konsekwencji El Guaje i El Canarito zdecydowali, iż nie mają zamiaru nigdzie przenosić się z Valencii, gdyż właśnie z klubem ze stolicy Lewantu wiążą swoją piłkarską przyszłość. Po długich wyczerpujących wszystkie strony negocjacjach zawodnicy doszli do porozumienia z zarządem klubu i już z nowymi umowy zaczęli szykować się do meczu o Superpuchar Hiszpanii. Właśnie… . Zastanawia mnie czy jest sens opisywania przebiegu owego, pamiętnego dla wszystkich sympatyków Ches, dwumeczu, gdyż rozdrapywanie starych ran, w sytuacji, kiedy na ‘ciele’ Valencii pojawiają się coraz to nowe, byłoby fundowaniem sobie dodatkowej porcji, niepotrzebnego cierpienia. Jednak skoro tekst ów jest podsumowaniem roku o wydarzeniu choćby z samego obowiązku wspomnieć należy. A więc, po obiecującym występie na Estadio Mestalla, kiedy to w pierwszym meczu zawodnikom dowodzonym przez Emery’ego, udało się zaprezentować skuteczną i efektowną grę a na dodatek zwyciężyć nad Realem (przyp. 3:2), przyszedł czas na rewanż. Przebieg meczu na Santiago Bernabeu, oceniając z perspektywy czasu, może posłużyć jako film instruktażowy, dla młodych adeptów trenerskiego rzemiosła, pt. ”Jak roztrwonić przewagę i nie grać z osłabionym przeciwnikiem”. Klęska była totalna, a upokorzenie po meczu z Królewskimi sięgnęło zenitu.
Godnym zauważenia wydarzeniem, które podobnie jak mecz o Superpuchar, miało miejsce w sierpniu, było wypożyczenie Evera Banegi do Atletico. Młody ‘gwiazdor’, o którym zdarzyło mi się wspomnieć we wcześniejszej części tekstu, nie wywiązał się z roli zbawcy i panaceum na bolączki Valencii, w której widział go, sprowadzający Argentyńczyka do Hiszpanii, Ronald Koeman w konsekwencji, czego musiał udać się stołecznego klubu, w którym jego kariera również nie nabrała jak dotąd zapowiadanego rozpędu. Co zatem blokuje rozwój, z pewnością niebywałego talentu Banegi ? Tego nie będzie nam raczej dane się dowiedzieć, jednak ciągle pozostaje mieć nadzieję, że Ever odzyska formę prezentowaną jeszcze za czasów gry w Boca Juniors, a jego gra nie będzie oceniana jedynie przez pryzmat osiemnastu milionów euro, które Koeman zdołał ‘wyciągnąć’ od zarządu na jego transfer.
I oto się stało. Wraz z nadejściem września nowa, odrodzona i pełna chęci do walki, Valencia rozpoczęła zmagania ligowe. Start w rozgrywkach, pomimo kontuzji Davida Silvy, który musiał poddać się operacji, okazał się fenomenalny, rzec należy – historyczny. Nietoperze z kwitkiem odprawiali każdego kolejnego rywala, bez względu czy przyszło im grać na własnym terenie czy boisku rywala. W grze widoczny był polot, zaangażowanie oraz chęć zwyciężania, mecze z Atletico i Villarrealem stały na najwyższym poziomie piłkarskiego kunsztu, Valencią zachwycały się media, a Emery triumfował. Taki stan rzeczy trwał, aż do listopada, kiedy okazało się, że mydlana bańka z oczekiwaniami, została napompowana chyba jednak zbyt mocno. Mocarstwowe zapędy w pierwszej kolejności ostudziła porażka z Racingiem Santander, jednak to zdarzenie można było sobie łatwo wytłumaczyć – nie zawsze można wygrywać. Trudniej o tłumaczenie było kilkanaście dni później, kiedy chłopcy Emery’ego zanotowali kolejną wpadkę, tym razem z niemiłosiernie bitym przez wszystkich przeciwników w ligowej stawce, Sportingiem Gijon. Kryzys, a przynajmniej widoczny regres formy zbiegł się w czasie z eskalacją problemów finansowych. Dotychczasowy główny partner Valencii, bank Bancaja postanowił, iż linia kredytowa klubu nie może być ciągle otwarta, gdyż Los Ches przestają być wiarygodnym partnerem finansowym, co stanowiło pretekst do odmowy udzielenia Vicente Soriano kredytu. Valencia została przyparta do muru, a rozwiązania w trudnej sytuacji nie było. Na osłodę morowych nastrojów kibiców miały wpłynąć dwie wiadomości: po pierwsze, do treningów po ciężkiej kontuzji wrócił David Silva, a więc bliska rozwiązania jest sportowa niemoc zespołu, gdyż z Silvą w składzie, Valencia miała znów wznieść się na wyżyny możliwości. Po drugie zakontraktowano nowego zawodnika, Thiago Carleto. Pozyskanie z Santosu, lewego obrońcy było porównywane przez działaczy do transferu z 1995 roku, kiedy z Palmeiras do Europy, a konkretnie, Interu, zawitał zawodnik, który zrewolucjonizował i przez wiele lat wyznaczał nowe trendy w grze bocznych obrońców – Roberto Carlos. Młody Brazylijczyk podobno jest naturalnym następcą swojego słynnego rodaka, jednak dotąd nie udało mu się potwierdzić aspiracji, do zastąpienia w światowym futbolu, odchodzącego na piłkarską emeryturę, Carlosa.
Grudzień – miesiąc świąt Bożego Narodzenia, cudów oraz prezentów. Jeżeli któryś z kibiców oczekiwał świątecznego podarunku ze strony zawodników Valencii, słono się rozczarował, bowiem Los Ches rozdawali podarki, jednak nie swoim sympatykom a rywalom. Dobitnie świadczyć mogą o tym mecze, a właściwie mecz z Realem oraz blamaż, bo tak należy określić potyczkę, z Barceloną. Po spotkaniach z topowymi zespołami ligi, chyba do wszystkich sympatyków Nietoperzy dotarło przesłanie, że mistrzostwo, a nawet miejsce w pierwszej trójce to ciągle zbyt wysokie progi. Jedynymi pozytywnymi wiadomościami świątecznego okresu, okazały się wieści dotyczące sytuacji ekonomicznej klubu, bo oto Vicente Soriano udało się zorganizować 40 mln euro, które na regulację powinności finansowych, przekazali sponsorzy, a niewypłacalne Valencia Experience na koszulkach piłkarzy zastąpiła bukmacherska firma Unibet…
Kropla to jednak we wzburzonym morzu, które coraz bardziej zdaje się napierać na burty i tak już wyniszczonego oraz pozbawionego sternika, okrętu – Valencii.