
Koncentracja przed meczem z Sevillą | fot. valenciacf.com
Chociaż tenis nie jest moim ulubionym sportem, porównanie niedzielnego pojedynku Valencii z Sevillą do piłki meczowej nie będzie chyba przesadą. Wszystko wisiało na włosku: projekt Djukicia, wiarygodność Salvo i jego “nowej ery” w Valencii oraz cierpliwość kibiców, którzy trzy dni wcześniej, po meczu ze Swansea, nie zostawili na piłkarzach suchej nitki.
Scenariusz był idealny dla wielkiej katastrofy, która mogła wydarzyć się właśnie tego dnia. Ale Mestalla przetrwało. Valencia wzięła się w garść i zostawiła serce na boisku. W rezultacie Sevilla została niemalże z placu gry zmieciona. Drużyna dowodzona przez Unaia Emery’ego, byłego szkoleniowca VCF, pokazała, dlaczego okupuje ostatnie miejsce w tabeli.
Ale odszedłem od tematu. Valencia musiała wygrać. I Valencia wygrała. Bez dwóch zdań.
Kibic Nietoperzy jest właściwie kibicem bardzo mądrym. Chociaż prasa z różnych zakątków Hiszpanii — zwłaszcza gazety z Madrytu — przekonują, że fani z Mestalla są nieprzyjemni dla swoich piłkarzy, zbyt wymagający i zawsze niezadowoleni, to ta nonsensowna teza nie ma poparcia w rzeczywistości. Sposób w jaki kibice dopingowali drużynę w niedzielę był po prostu niesamowity. Naprawdę piękny.
A, no właśnie, match-ball został wygrany łatwo. Dzięki Emery’emu i jego drużynie składającej się z dobrych piłkarzy, ale już nie tak dobrze kierowanej. Kolejnym krokiem powinno być utrwalenie tego “odrodzenia” poprzez zwycięstwo w Granadzie.
Skrót spotkania Valencii z Sevillą
Niestety najważniejsza lekcja po ostatnim meczu musi dotyczyć szatni. Djukic za bardzo starał się wszystkich zadowolić. To duży błąd. Dopiero w niedzielę powierzył zaufanie tylko kilku piłkarzom — portugalskiemu klanowi, świeżakowi Fede, Alvesowi i będącemu “w gazie” Fuego. Ci odwdzięczyli się wielkim zaangażowaniem i walką na boisku. To oni najbardziej zasługiwali na to, żeby grać i pokazali jak bardzo zależy im na tym projekcie.
Pozostali piłkarze za bardzo skupiają się na kreowaniu swojego wizerunku jako futbolowych gwiazd, podczas gdy w rzeczywistości nie zasługują na taki sam poziom zaufania jak ich koledzy z szatni. Francuz Rami dostał srogą nauczę w zeszły piątek: karma potrafi być prawdziwą suką, gdy kogoś bardzo zawiedziesz. A Djukic wierzy w karmę; i to dosyć mocno.
Autor tekstu: Paco Polit, VLCNEWS.ES, @pacopolit