W poszukiwaniu dziedzica

David Albelda

Pre­zy­dent oraz dyrek­tor spor­to­wy “Nie­to­pe­rzy” nad­zwy­czaj dosłow­nie trak­tu­ją przy­do­mek swo­je­go klu­bu, bowiem praw­do­po­dob­nie trwa­ją w sta­nie hiber­na­cji typo­wym dla tego rzę­du ssa­ków. Apa­tia sekre­ta­ria­tu tech­nicz­ne­go sta­je się już powo­li recy­dy­wą. Bez­czyn­ność, bier­ność, gnu­śność — czy­li pra­wi­dło­we opi­sa­nie bra­ku aktyw­no­ści oraz dzia­łań w ich rze­ko­mej “pra­cy”. Brau­lio Vazqu­ez chy­ba pró­bu­je wyna­leźć elik­sir nie­śmier­tel­no­ści, by napo­ić nim Davi­da Albel­dę. 35-let­ni pił­ka­rze zazwy­czaj nie bywa­ją tak wital­ni jak “El Capi­táno”.

O tym czło­wie­ku moż­na pisać książ­ki — przy­kład­ny ojciec i mąż, altru­ista, męż­czy­zna z cha­rak­te­rem, pro­fe­sjo­na­li­sta jakich mało, ale przede wszyst­kim wybit­ny pił­karz. W dzi­siej­szych cza­sach nale­ży ze świe­cą szu­kać takich zawod­ni­ków — suge­ro­wał­bym nawet poszu­ki­wa­nia z pomo­cą pas­cha­łu, bo nie­pręd­ko ktoś będzie w sta­nie odna­leźć mu kon­ku­ren­ta. Uro­dzo­ny przy­wód­ca, kapi­tan i auto­ry­tet w szat­ni — mło­dzież spo­glą­da na nie­go z respek­tem god­nym oso­by świę­tej*. Przez całą karie­rę, od sie­dem­na­stu lat, zwią­za­ny jest z jed­nym klu­bem. Na tre­nin­gach sta­ra się poma­gać, pod­po­wia­dać i nauczać. Pro­wa­dzi zdro­wy tryb życia, więc — nawet pomi­mo 35 wio­sen na kar­ku — jest zna­ko­mi­cie przy­go­to­wa­ny do sezo­nu, a ura­zy zazwy­czaj omi­ja­ją go łuka­mi kilo­me­tro­wy­mi. Przy­kład­ny pro­fe­sjo­na­li­sta. Czło­wiek-legen­da. David Albel­da.

Nic nie trwa wiecz­nie” — zna­na, praw­dzi­wa i wie­lo­krot­nie powta­rza­na fra­za w tek­stach m.in. Pak­to­fo­ni­ki, Syd­neya Pola­ka, Sim­ple Plan czy Maro­on 5. Każ­dy kibic obe­zna­ny w walenc­kich tema­tach ma świa­do­mość, że odwie­sze­nie butów na kołek przez Davi­da nastą­pi już nie­ba­wem. Zarząd klu­bu chciał­by zna­leźć god­ne­go następ­cę, lecz żad­ne jego dzia­ła­nie nie przy­no­si pożą­da­ne­go skut­ku — zja­wi­sko kom­plet­nie ambi­wa­lent­ne. Gon­za­lo de los San­tos, Sis­so­ko, Hugo Via­na, Sun­ny, Manu­el Fer­nan­des, Ivan Hel­gu­era, Hedwi­ges Madu­ro, Meh­met Topal, Fer­nan­do Gago** — wyli­cza dzien­nik Las Pro­vin­cias. Tyle nazwisk prze­wi­nę­ło się na odwro­cie try­ko­tów Valen­cii, ale nikt nie oka­zał się wybrań­cem.

W chwi­li obec­nej sekre­ta­riat tech­nicz­ny walenc­kie­go klu­bu powi­nien odło­żyć wszyst­ko na bok i roz­po­cząć wysy­ła­nie eks­pe­dy­cji. Od Anda­lu­zji, Astu­rii, Basko­nii czy Gali­cji, poprzez mura­wy poło­żo­ne w Niem­czech, Fran­cji lub Anglii, aż po pla­że Copa­ca­ba­ny i inne uro­kli­we miej­sca Ame­ry­ki Połu­dnio­wej. Nawet naj­dal­sze zakąt­ki Afry­ki powin­ny być dogłęb­nie pene­tro­wa­ne przez oso­by zwa­ne skau­ta­mi. Cel eks­pe­dy­cji ma war­tość nad­zwy­czaj­ną — nale­ży zna­leźć pił­ka­rza god­ne­go, by kon­ty­nu­ował supre­ma­cję Albel­dy w cen­tral­nej stre­fie boiska.

Choć w karie­rze David doświad­czał momen­tów naj­przy­krzej­szych, nigdy nie powie­dział osta­tecz­ne­go sło­wa, któ­re moż­na by uznać za finisz jego wybo­istej dro­gi. Moż­na wspo­mi­nać kon­flikt z klu­bem, gdy Ronald Koeman odsu­nął go od dru­ży­ny i chciał wytrans­fe­ro­wać jak naj­da­lej od Walen­cji. Nawet takie prze­szko­dy uda­ło się omi­nąć, a osta­tecz­nie zwią­zek Albel­dy z Valen­cią w iście hol­ly­wo­odz­kim sty­lu zmie­rza do wzru­sza­ją­ce­go hap­py endu.

El Capi­táno” nie jest wyłącz­nie elo­kwent­nym mistrzem destruk­cji i cha­rak­ter­nym boisko­wym zabój­cą z nie­win­nym uśmie­chem. David jest rów­nież inte­li­gent­nym face­tem — zatem potra­fi wywnio­sko­wać, że czas w koń­cu prze­ka­zać komuś wła­dzę. Naj­bliż­sze mie­sią­ce powin­ni­śmy spę­dzić w modłach, aże­by Davi­do­wi zdro­wie nadal dopi­sy­wa­ło, a zarząd się­gnął po odro­bi­nę ole­ju do gło­wy i zna­lazł nale­ży­te­go dzie­dzi­ca tro­nu. Hisz­pan chciał­by uro­czy­ście nama­ścić swo­je­go następ­cę na boisku — prze­ka­zać mu insy­gnia wła­dzy kró­lew­skiej: koro­nę kapi­ta­na, jabł­ko mistrza destruk­cji, ber­ło wska­zu­ją­ce dro­gę młod­szym adep­tom pił­ki oraz miecz, by spra­wie­dli­wie roz­dzie­lał pochwa­ły i zasłu­gi ku chwa­le “Nie­to­pe­rzy”. Jeże­li wło­da­rze lewan­tyń­skie­go klu­bu nie poczy­nią odpo­wied­nich kro­ków, próż­no nam będzie wycze­ki­wać dzie­dzi­ca odzia­ne­go pur­pu­ro­wym płasz­czem, wcho­dzą­ce­go na Esta­dio Mestal­la w bla­sku chwa­ły. Llo­ren­te i Vazqu­ez muszą natych­miast zabrać się do pra­cy! Bo prze­cież „nic nie trwa wiecz­nie”.

* Uży­łem porów­na­nia auto­ry­te­tu Davi­da Albel­dy do oso­by świę­tej. Żar­to­bli­wie kon­ty­nu­ując temat, przy­dzie­lił­bym go do męczen­ni­ków, ponie­waż wytrzy­mu­je w tym bagnie z Walen­cji już sie­dem­na­sty rok.

** Fer­nan­do Gago wyda­wał się być odpo­wied­nim kan­dy­da­tem i szu­ka­nym wybrań­cem, lecz wobec ostat­nich humor­ków Argen­tyń­czy­ka… jego przy­szłość w klu­bie stoi pod zna­kiem zapy­ta­nia. Nie­dłu­go może wró­cić do ojczy­ste­go Buenos Aires. W każ­dym razie — na dniach będzie o Fer­nan­do Gago w Spor­t­Klu­bie!

Felie­ton uka­zał się już przed kil­ko­ma dnia­mi na moim nowo naro­dzo­nym blo­gu. Wpad­nij­cie cza­sem, sko­men­tuj­cie, pody­sku­tuj­cie. Być może war­to:

Blog Domi­ni­ka Pie­cho­ty