Po niespełna kilku dniach na stanowisku, Valverde udało się to, czego Pellegrino nie potrafił dokonać w ciągu prawie pięciu miesięcy urzędowania na Mestalla. Komplet punktów na wyjeździe w meczu ligowym napawa optymizmem, pomimo iż styl w jakim zostały one zdobyte pozostawia sporo do życzenia.
Jakkolwiek wiele sympatii można by mieć do byłego już trenera “Blanquinegros”, po odejściu “El Flaco” drużyna w dwóch meczach wyjazdowych zgarnęła całą pulę, nie tracąc przy tym żadnej bramki. Być może zbyt wcześnie na takie porównania, ale statystyki są nieubłagane; kontrast aż nadto widoczny.
W meczu z Osasuną nie zobaczyliśmy wielkiej drużyny. Nic z tych rzeczy. To nie był najlepszy mecz w wykonaniu Valencii. Pomimo prób szybkiego rozgrywania piłki, gry na jeden kontakt i sporej ilości przebiegniętych kilometrów — gra podopiecznych popularnego “Txingurriego” nie zachwyciła.
Fakt jest jednak taki, że drużyna wraca do Walencji z tarczą — pierwszy raz w tym sezonie ligowym. Co zadecydowało o takim a nie innym obrocie spraw?
Bezcenny “El Capitano”
W moim przekonaniu kluczowym i ze wszech miar słusznym posunięciem nowego Mistera było postawienie na Albeldę. Albeldę, który jest prawdziwym kapitanem, ostoją środkowej formacji, a pomimo zaawansowanego już piłkarskiego wieku, nadal rządzi i dzieli w swojej strefie boiska.
“El Capitano” to przede wszystkim charakter, silna osobowość i autorytet. To, czego drużynie tak bardzo było potrzeba. Mądry trener nie boi się stawiać na takich piłkarzy, bo wie jak ważną rolę odgrywają.
Jest to zatem przywrócenie wiodącej roli jedynemu piłkarzowi w drużynie, który jest ją w stanie udźwignąć. Pierwsza, bardzo mądra decyzja.
Drugą, równie ważną zmianą w stosunku do zespołu, którym kierował Pellegrino wydaje się być wprowadzenie dyscypliny wśród piłkarzy, objawiającej się znacznie mniejszą ilością głupich, niepotrzebnych fauli, przepychanek, kłótni z sędzią, symulacji i pretensji, czyli wszystkiego tego co musiało drażnić ostatnimi czasy.
Warto też zwrócić uwagę na poukładaną grę defensywną, która sprawiła, że Osasuna na niewiele sobie mogła pozwolić pod bramką gości. Szybkie doskakiwanie do rywala, podwajanie krycia i presja ze strony piłkarzy Valencii mocno utrudniały gospodarzom konstruowanie akcji ofensywnych. Nie oglądaliśmy też zbyt wielu indywidualnych błędów, nawet na bokach obrony gdzie nazwiska Barragan i Guardado mogły przed meczem budzić co najmniej niepokój.
Trudno wyróżnić konkretnych piłkarzy. Trzonem defensywy byli Rami i Albelda. Pewnie w bramce zagrał Alves (Swoją drogą ciekawi wysłanie Guaity na trybuny. Jasny sygnał od trenera?), a swoje wybiegał Feghouli.
Bez hurraoptymizmu
To bardzo ważne trzy punkty, bo pozwoliły nowemu Misterowi uniknąć niewyobrażalnej presji, pod którą on i jego podopieczni znaleźliby się w wypadku przegranej.
Daleki jestem jednak od hurraoptymizmu. Na wyniki pracy Valverde trzeba jeszcze poczekać. Można jednak zaryzykować twierdzenie, że wracamy do normalności. Widać już pewne ramy, które trener z charakterem potrafi stworzyć zawodnikom, aby Ci dawali z siebie jak najwięcej.
Dla mnie najważniejsza tego wieczoru była możliwość zobaczenia szczerze cieszących się ze zwycięstwa “Nietoperzy” na boisku rywala. Obrazek, którego dawno nie dane nam było oglądać.
Relacja pomeczowa: Wyjazdowa klątwa przerwana !