Piszę ten felieton jeszcze w czasie trwania 93 minuty meczu z Rayo na Mestalla, bo mam taki natłok myśli, że wolę to wszystko zebrać w kupę i coś pożytecznego z tego wywnioskować. Wynik 0–1, białe chusteczki na trybunach… o, sędzi zagwizdał. Trudno było jednak usłyszeć dźwięk sędziowskiego urządzonka do utrzymania spokoju, bo kibice Valencii zagrali prawdziwy koncert. Gwizdał prawie każdy z czego powstała prawdziwa kakofonia. Te muzyczne terminologie wypadałoby przekłuć na jakieś piłkarskie, żeby móc opisać grę podopiecznych Valverde, ale tak szczerze to już nawet nie mam siły.
Zacznę od krótkiej retrospekcji. Miałem naprawdę bardzo spore nadzieje w stosunku do Mauricio Pellegrino, ale jako, że słaby ze mnie prorok, to i meczów nie obstawiam, ani sezonów nie przewiduje. Do oceny porywam się dopiero po fakcie. Jednakże już podczas zgrupowania w Niemczech zauważyłem pewne problemy. Wyniki z bardzo słabymi niemieckimi zespołami były żałośnie nieodpowiednie. Usprawiedliwiałem Argentyńczyka tym, że potrzebuje trochę czasu. W końcu po to jest sezon przygotowawczy. Jednakże po pierwszych tygodniach sezonu ligi hiszpańskiej zacząłem dostrzegać, że to co się dzieje zaczyna być tragedią. Daruje sobie przypominanie wyników i porównywanie gry wyjazdowej z tą domową, bo każdy już o tym wie, o tym mówił i o tym chce zapomnieć.
Informację o zwolnieniu Pellegrino przyjąłem z kompletną obojętnością, bo miałem w tym momencie inne rzeczy do roboty. Dopiero, gdy przenalizowałem w spokoju sytuacje pomyślałem, ze może to nam wyjść tylko na dobre. Szkoda tylko, że pół roku stanowczo wystarczyło na zdewastowanie klubu. Valencie można było porównać do przebiśniegu wstającego po zimie zdeptanego podczas tego procesu przez wielkiego buciora nieuważnego dziecka. Okazało się, że tonący w długach klub, przeżywający znaczny kryzys nie może po prostu stać się poligonem dla niedoświadczonego żołnierza (podążając dalej za jakąś dziwną tendencją do metafor i porównań).
Po obejrzeniu dzisiejszego meczu naprawdę zatęskniłem za starym, dobrym Unai’em Emerym. Jest dla mnie po prostu najbardziej niezrozumiała rzeczą na świecie, że w dzisiejszym futbolu naprawdę nie ma miejsca dla trenera, który będzie miał wystarczająco dużo czasu na zbudowanie zespołu wedle swojej wizji. Każdy menadżer przychodząc do jakiegoś klubu ma swój pomysł. Unai Emery potrzebował pierwszego sezonu na przystosowanie zespołu do własnej wizji, osiągał co sezon wyznaczone mu cele, a został po prostu najzwyczajniej w świecie pożegnany. Jak w takiej sytuacji jego następca może osiągać dobre wyniki obejmując niedokończony projekt swojego poprzednika. Prawie każdy zna historię Sir Alexa Fergusona i przypominanie jej będzie już nawet nudne. No ale na litość boską, jeden z najwybitniejszych szkoleniowców w historii piłki nożnej na samym początku swej kariery z Manchesterem osiągał mierne wyniki. W późniejszych czasach po stworzeniu maszyny i dobraniu odpowiednich trybików zaczął seryjnie zdobywać tytuły. Gdy trybik się psuł – zmieniał go, nie zmieniając zasady działań maszyny. Daleko mi od porównywania skromnego Emery’ego do SAF’a, lecz w świetle dzisiejszych wydarzeń po prostu nie rozumiem sytuacji w jakiej postawił klub prezydent Llorente.
Mimo, że mój tekst piszę pod wpływem emocji, gdzie dominującymi są frustracja i oburzenie, to nie chce obwiniać za ten stan rzeczy Ernesto Valverde. Człowiek ten został sprowadzony po to, żeby uratować tonący statek. Nie żeby wyciągnąć go na powierzchnie i ustabilizować, bo to są jeszcze lata pracy. Po prostu żeby nie dać mu zatonąć, albo nawet jeśli, to gdzieś na mieliźnie, co by łatwiej można było go odzyskać. Albo zezłomować.
Szczerze powiedziawszy od zawsze uważałem się za niepoprawnego optymistę, ale chyba już jedyne co potrafię to tylko załamać ręce i z obojętnością gapić się na to co nasi wspaniali piłkarze mają do zaoferowania. Bezpłciową, okropną, toporną i żałosną kopaninę. Zaimponowało mi Rayo, bo zbierając ochłapy z innych drużyn jest w stanie spokojnie walczyć niemalże z każdą drużyną w lidze (niekoniecznie tryumfować, ale walczyć). Lecz prawda jest taka, że my też zaczynamy stosować politykę Rayo. Aly Cissokho? Trudno mi go obwiniać za cokolwiek, ale prawda jest taka, że to najzwyklejszy ławkowicz z Lyonu, o którego nawet za bardzo Francuzom się nie chciało targować. Wypalona gwiazda Deportivo? Drzwi otwarte, bo za darmo. Gwiazda Las Palmas? Sprzedali go bez problemu, bo nie był dll nich niezastąpiony. Jedyny jasny punkt spadającej z ligi Almerii? Zapraszamy! Ławkowicz Ruiz? Eeee, dla naszych ludzi ściągnięcie takiego kogoś to amatorka. Bez problemu wytargujemy jakąś świetną cenę, za tego wspaniałego piłkarza. Kolejny przykład? Gago! Chwile pograł, ale jak zobaczył co się dzieję, to stwierdził, że chyba niekoniecznie chce mieć z tym do czynienia. Barragan? Pozwole sobie nie skomentować. A gdy widzę potencjalne transfery na zbliżające się okresy transferowe? Już chyba nie mam sił…
Jestem zdegustowany i oburzony, bo od zawsze imponowały mi zespoły, które potrafią za niewielkie koszty stworzyć coś wspaniałego. Liczyłem, że niegdysiejsza chwała Valencii zostanie odbudowana dzięki rozsądnej polityce transferowej i ekonomicznej. Z początku nawet dopingowałem Llorente, ale to co wyprawia się teraz, jest dla mnie oznaką czegoś, co może w przyszłości przyprawić mnie o łzy. Niegdyś byliśmy potęgą, ale okazało się, że jedynym co nam pozostało to wyprzadaż wyróżniających się piłkarzy, aż w końcu nam ich zabraknie i zaczniemy sprzedawać piłkarzy zwyczajnie dobrych, do klubów które są słabsze od nas! Swansea? Pablo? Bez problemu, dajcie nam 7 mln, a jeszcze rączkę ucałujemy. Żałosne. Manuel Fernandes? Przepłaciliśmy!!! Co za słabiak! No ale jak przeszedł do Besiktasu za grosze, to nagle okazało się, że jest on w stanie ciągnąć drużynę. A, no właśnie. Oddajmy jeszcze Vicente do słabiaka drugiej ligi w Anglii, bo były reprezentant Hiszpanii i legenda klubu to nam nie potrzebny.
Zadziwia mnie to, że nasz zespół okazuję się tylko przystankiem w drodze do sławy dla piłkarzy z dużym potencjałem. Przykłady niech każdy przeanalizuje sobie sam, bo szczerze to mam już dosyć szukania rzeczy, który potwierdziłyby moje przemyślenia.
Przyznaję się, że dużo brakuje mi, aby dorównać stażem większości kibiców Nietoperzy. Swoją przygodę zacząłem pięć lat temu, a swoje uczucia kierowałem w stronę klubu, który wtedy miał perspektywy i plan jak wygrzebać się z dołka. Ów plany i perspektywy rozpadły się chyba gdzieś tak na półmetku drogi w górę. Naprawdę, trudno jest mi sobie wyobrazić co się będzie teraz działo. Mam nadzieje, że moje przemyślenia są bezpodstawne i są wynikiem młodzieńczej frustracji. Ufam, że w ciągu pół roku Ernesto Valverde będzie w stanie zdobyć czwarte miejsce w lidze, zakwalifikować nas do Ligi Mistrzów, a w przyszłym sezonie zapewnić jakąkolwiek stabilizację. Jednakże naprawdę chciałbym, aby stało się to pod wodzą innego pana niż Manuel Llorente, którego zacząłem postrzegać jako najzwyklejszego ekonomistę, robiącego wszystko, aby zachować swoją posadę niekompetentnie starając się wywiązać z postawionych zadań.
Przepraszam Was za ten tekst. Przepraszam wszystkich tych, którzy, jak ja kiedyś, pozostają w sprawie Valencii niepoprawnymi optymistami. Ja już mam dość. Pięć lat to wystarczająco, aby pokochać klub, prawdziwą kibicowską miłością, dlatego ja już po prostu nie mogę patrzeć na wykrwawiającą się Valencię, czekającą na dobicie poprzez niezakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów. Nawet nie chcę myśleć, co się stanie, jak znowu będziemy sezon w sezon pod kreską.
Śmieszne dla mnie jest to, że jeszcze niedawno zmuszałem się do napisania tekstu, który pozwoli otworzyć oczy kibicom, którzy potrafią tylko narzekać, a tymczasem sam do nich dołączyłem. Do tamtego tekstu zbierałem się pół roku, ten powstał w godzinę. Jestem wściekły!
P.S.
Gdybym mieszkał w Valencii, otworzyłbym własny biznes. Otworzyłbym fabrykę chusteczek. Najzwyklejszych, białych chusteczek. Okazuje się, że w rejonie Lewantu jest tak duże zapotrzebowanie na ten produkt, że chyba zbiłbym fortunę. Przedziwne jest to, że w zestawie kibica Nietoperzy na pierwszym miejscu musi znaleźć się jakieś białe płótno.
Ale nie mówcie nikomu!