
(od lewej u góry: Jackob, Balcer, Lolek, Hubert, Lasio. Od lewej u dołu: Shunsuke, Idler, Zakkusu, Smoke, Beny)
26 sierpnia pojawił się na forum vcf.pl temat o nazwie „Rzeszów: Valencia CF- FC Liverpool 25 września”. Valencia? Liverpool? RZESZÓW!? Tylko jedno spojrzenie i już wiedziałem, że dwudziesty piąty dzień września będzie dla mnie dniem zajętym. Jako rodowity rzeszowianin, po prostu nie mogłem nie uczestniczyć w tym pięknym wydarzeniu.
W temacie napisane było, że organizator (beny) wstępnie zaprasza na mecz pomiędzy kibicami Valencii i Liverpoolu organizowany w Rzeszowie. Już drugim postem był post Mastera, przedstawiciela LFC, aby zorganizować mini-turniej na rzeszowskim orliku wraz z kibicami innych drużyn. Pomysł spotkał się z aprobatą i zaczęto szukać noclegu dla przyjezdnych. W trakcie rozmów turniej przeniesiono z 25 września na 2 października . Należy także wspomnieć, iż kibice wyszli z inicjatywą zebrania pieniędzy dla chorego Dominika, które mają pomóc sfinansować skomplikowaną i drogą operację kręgosłupa chłopca. Stworzono puszkę i zachęcono kibiców do zabrania ze sobą pieniędzy na zbiórkę. Później wiele było zabaw z organizowaniem składu, gdyż wielu sympatyków się zadeklarowało, ale niestety coś im wypadło w dniu na który przeniesiono turniej. Gdy już ustalono miejsce noclegu oraz dokładną datę i godzinę, pozostało tylko do końca zebrać skład i ze zniecierpliwieniem czekać na pierwszy weekend październikowy. Ostatecznie drużyna fanów Valencii wyglądała następująco:
1.Ba1cer
2. Shunsuke
3. Zakkusu
4. Lolek
5. idler
6. Hubert
7. beny
8. Jackob
9. lasio
10. Smoooke.
UPRAGNIONY 2 PAŹDZIERNIKA.
Gdy się obudziłem i wyjrzałem za okno, adekwatnie do pogody, spochmurniałem. Było szaro, chłodno i wietrznie. Mogło być to spowodowane wczesną godziną pobudki lub po prostu grymasem kogoś z góry. Gdy jednak dostałem się do centrum miasta ok. godziny 10.00 rozjaśniło się i zrobiło się całkiem przyjemnie. Kibice VCF umówieni byli pod sławetnym pomnikiem Czynu Rewolucyjnego (a.k.a Wielka Ci**), gdzie udałem się niemal od razu po wyjściu z autobusu. Ujrzałem grupkę ludzi stojących pod pomnikiem i spośród bluz, moim oczom ujawniła się piękna, biała koszulka Valencii. To musieli być oni. Szybkim krokiem skierowałem się do kibiców i przywitałem się z kolegami. Na miejscu byli już Beny, Balcer, Shunsuke, Zakkusu, Lolek, Hubert, Smoke oraz, o ile się nie mylę, Xavier. Pozostał tylko Lasio. Umówieni byliśmy na 10.30, ale Beny przez telefon dogadał się z Lasiem, aby ten zjawił się troszkę szybciej, gdyż już na niego czekamy. Nagle do naszej grupki podszedł pewien chłopak i zapytał się „czy my na turniej?”. Wszyscy odpowiedzieli, że tak i przekonani, że mają do czynienia z Lasiem poczęli się witać i przedstawiać. Gdy jegomość przywitał się z Zakkusu, zdziwionym wzrokiem popatrzył na jego koszulkę Valencii i zapytał „to wy nie z Manchesteru?”. Na wspomnienie samej nazwy zespołu wszyscy zaczęli się śmiać i, na żarty, złorzeczyć kibicowi MU (oczywiście przyczyną był przegrany mecz w LM 0–1). Chłopak został z nami do czasu, aż zjawił się Lasio (ten prawdziwy) i po przywitaniu się, ruszyliśmy do McDonalda, gdzie także kibice innych zespołów mieli zostawione bagaże i czekali na organizatorów, aby udać się do miejsca zakwaterowania.
Gdy przyszliśmy do Fast fooda przepełnionego kibicami kilku drużyn, zwołaliśmy wszystkich i udaliśmy się do pensjonatu „Alko”, gdzie kibice mieli zarezerwowane miejsca. Zapis przebiegł bez problemu i po pozostawieniu rzeczy, wszyscy wyruszyliśmy na boisko, na którym rozegrany miał być turniej. Po zwycięstwo!
Na miejsce dotarliśmy w niecałe 20 minut. Wszyscy prędko przebrali się w stroje swoich ulubionych klubów, lub po prostu koszulki koloru reprezentującego daną drużynę. Na miejscu dopiero zauważyliśmy ile naprawdę ludzi przybyło na turniej. Byli tam kibice Chelsea, Arsenalu, Liverpoolu, Manchesteru, Realu Madryt i oczywiście Valencii. Było ok. 60 osób. Po przebraniu się w stroje sportowe zaczęliśmy rozgrzewkę. Po ok. 20 minutach zaczęto losować grupy. Modliliśmy się, aby w grupie wylądować z Manchesterem, nie tylko, aby zasmakować zemsty, ale dlatego, że to właśnie kibiców Czerwonych Diabłów było najmniej i wyglądali stosunkowo najmniej groźnie. Po kilku pełnych napięcia chwilach znane były grupy.
W grupie pierwszej:
1. Arsenal
2. Manchester
3. Valencia
W grupie drugiej:
1. Real Madryt
2. Chelsea
3. Liverpool
Z losowania byliśmy zadowoleni. Zostało jeszcze kilka chwil na to, aby się rozgrzać, a potem zaczynał się pierwszy mecz. Okazało się, że gramy go my! Przed samym meczem, za dobry pomysł uznałem napicie się soku. Otworzyłem i spokojnie piłem, gdy nagle podbiegł do mnie Beny i z ręki wyrwał mi zakrętkę. Zdziwiony patrzyłem na dalsze czynności naszego „kapitana” i w końcu przypomniałem sobie, że pije sok Tymbark. Uradowany Capitano przeczytał wiadomość na zakrętce na głos, prorocze „To da się zrobić!”. Rozśmieszeni wyszliśmy na murawę, aby zacząć pierwszy mecz.
VALENCIA vs. ARSENAL
Będąc szczerym, muszę przyznać, że w tym akapicie nie ma się czym chwalić. Rozpoczęliśmy mecz pełni werwy i energii, ale tak samo wyglądało to po drugiej stronie boiska. Obie drużyny były pełne chęci, aby to spotkanie wygrać. Jednakże, już w pierwszych minutach widać było, że jesteśmy po prostu drużyną kibiców, którzy znają się tylko ze strony internetowej. Nie mieliśmy wyczucia, nie znaliśmy się. 1 bramka padła dość szybko i to już ona podcięła nam skrzydła na resztę meczu. Arsenal poszedł za ciosem i w stosunkowo krótkim czasie „dostrzelili” nam jeszcze 2 bramki. Zrezygnowani straciliśmy chęci do dalszej gry i wiedząc, że ten mecz jest przegrany dobrnęliśmy do końca grając niczym znudzeni uczniowie na wf-ie. Jako tako, rozruszała nas bramka, którą strzeliłem już pod sam koniec spotkania, strzelając do bramki zdezorientowanego po strzale bramkarza.
Wynik: Arsenal 3 – 1 Valencia
REAL MADRYT vs. LIVERPOOL
Zaraz po naszym meczu, odbyło się spotkanie pomiędzy kibicami Realu, a Liverpoolu. Zmęczony po pierwszym meczu nie oglądałem potyczki tych dwóch zespołów. Wiem jednak, że walka była bardzo wyrównana, a pierwszy na prowadzenie wyszedł Real, a niedługo po nich bramką z rzutu wolnego popisał się niejaki Dustin z drużyny LFC.
Wynik: Real Madryt 1 – 1 Liverpool
ARSENAL vs. MANCHESTER
Następnym meczem było spotkanie pomiędzy Arsenalem, a Manchesterem. To spotkanie interesowało już nas wszystkich. Od wyniku zależało to, jak bardzo będziemy musieli się starać w meczu z Manchesterem.
Spotkanie okazało się jednostronne. Pozornie bezsilny Manchester, złożony z kilku znajomych dał popalić Arsenalowi. Dwoma złożonymi akcjami popisali się kibice Czerwonych Diabłów, a trzeciego gola dołożył zawodnik ManU strzelając zza pola karnego. Zdecydowani nie był to wynik korzystny dla nas. Naszym następnym meczem, miało być właśnie spotkanie z pogromcami naszych wcześniejszych pogromców. Zawiało grozą.
Wynik: Arsenal 0 – 3 Manchester
LIVERPOOL vs. CHELSEA
W tym właśnie meczu Liverpool pokazał jaką tak naprawdę drużyną jest. Okazało się, że ci kibice nie są tylko zbieraniną nieznajomych. Z tego co wszyscy zgodnie wywnioskowali, musieli oni należeć do jakichś klubów amatorskich, lub generalnie klubów ze swojego regionu, i co więcej, musieli w nich grać razem. Świetnie się znali. Odnajdywali się na boisku, grali dokładnie, szybko. Mieli bardzo duże umiejętności i zapewne lata praktyki. Spotkanie toczyło się w szybkim tempie, a nawet za szybkim dla kibiców Chelsea. Pierwsza bramka padła po ładnej akcji dwóch zawodników LFC. Druga wpadła zaraz po pierwszej. Kiedy wpadła trzecia, nawet nie zauważyliśmy. Na przerwę schodzili kibice Liverpoolu z zapasem trzech bramek, po przerwie dołożyli jeszcze dwie. Wbrew pozorom, spotkanie było dosyć nudne, gdyż przeważała zdecydowanie tylko jedna strona, a kibice The Blues stracili zapał po trzeciej straconej bramce. Druga połowa rozgrywała się w pełni pod dyktando The Reds.
Wynik: Chelsea 0 – 5 Liverpool
VALENCIA vs. MANCHESTER
Po trzech meczach spokoju nadszedł wreszcie najważniejszy moment fazy grupowej dla kibiców Valencii. Jeszcze tylko krótka przemowa naszego własnego Unaia Emery’ego (czyt. Beny ) i gotowi na spotkanie z przeznaczeniem zaczęliśmy mecz. Wbrew tego, czego spodziewali się wszyscy, czyli kolejnego jednostronnego spotkania, graliśmy spokojnie i z wyczuciem. Kontrolowaliśmy piłkę i co najważniejsze – cieszyliśmy się grą. Swobodnie wymienialiśmy podania i tworzyliśmy coraz to nowe akcje. To my przeważaliśmy od pierwszych minut spotkania. Pierwszego gola dla Valencii strzelił Artur (Zakkusu). Nie będę kłamał i przyznam się, że nie pamiętam jak on wyglądał, ale był niewątpliwie piękny . Rozluźnieni i zachęceni przez pierwszą bramkę zaczęliśmy ponownie forsować bramkę przeciwnika. Nie zadowalał nas wynik 1 – 0, dlatego dążyliśmy do powiększenia rezultatu. I w tym momencie zostaliśmy zaskoczeni. Złapani w momencie, gdy ukazaliśmy swój słaby punkt, którym była obrona (gdzie dzielnie walczył Hubert, gdyż cała reszta, była najwidoczniej napastnikami z krwi i kości i wracanie do defensywy nie były tym czym można było ów resztę cechować) straciliśmy gola. Zmotywowani, a zarazem zdesperowani ruszyliśmy do kontrataku. Niedługo czasu potrzebowaliśmy na strzelenie drugiego gola. Pod koniec pierwszej połowy zostałem obsłużony pięknym długim podaniem z przeciwnej strony boiska i strzeliłem po ziemi. Piłka przeszła tuż obok słupka i uradowany pogoniłem na naszą połowę. Dały się słyszeć krzyki Beny’ego, aby strzelić jeszcze jedną bramkę, wtedy wyszlibyśmy z grupy na pierwszym miejscu, ex aequo z Manchesterm pozostawiając pod sobą Arsenal. Pomyślałem „mówisz – masz”. W drugiej połowie nie poddaliśmy się i nadal atakowaliśmy. W pewnym momencie piłka potoczyła się za linię autową, ok. 2 m. od narożnika. Był to aut dla nas. Wziąłem piłkę w ręce i zobaczyłem jak Artur daje znak, aby wrzucać w pole. Tak też uczyniłem. I w ten właśnie sposób najniższy zawodnik turnieju strzelił swojego drugiego gola strzelając z główki. Euforia, krzyk i radość, tak można było opisać naszą reakcje. Wątpiliśmy, aby kibice ManU zdołali się podnieść po trzecim straconym golu. Aby podkreślić naszą wygraną, hat-tricka zaliczył Artur. Kolejnym golem, którego nie pamiętam zamknął wynik tego spotkania i okazało się, że rozpoczął rywalizacje o tytuł króla strzelców turnieju. W tym meczu, należy także wspomnieć o kapitalnej dyspozycji naszego bramkarza – Balcera, który na to spotkanie zamienił się z Lolkiem, który postanowił zawojować przeciwną stronę boiska i oddalić się od własnej bramki. Nasz portero popisał się wieloma wspaniałymi interwencjami.
Czwarty gol, dawał nam w bilansie bramek jednopunktową przewagę nad Manchesterem, co było jednoznaczne z naszym wyjściem z grupy z zaszczytnej pozycji 1 miejsca. Zaraz za nami Manchester, a Arsenal został rozgrywki zakończył na fazie grupowej z 3 zdobytymi bramkami, ale za to z pięcioma straconymi, co czyniło ich przegranymi. Dla The Gunners liczyła się już tylko walka o 5 miejsce. A z kim? Z przegranym następnego meczu!
Wynik: Valencia 4 – 1 Manchester
REAL MADRYT vs. CHELSEA
Jednym z dwóch najbardziej dramatycznych i emocjonujących meczów był właśnie ten. To spotkanie miało wyłonić drużynę, która wyjdzie z grupy jako druga w parze z Liverpoolem i zagra z nami w półfinale. Mimo tego, że był to mecz, który teoretycznie powinien zapaść w pamięć, to w moich wspomnieniach nie pozostał na długo. Wiem tylko, że mecz Real rozpoczął z impetem. Z początku dwubramkowe prowadzenie Królewskich przerwały dwa gole Chelsea dające remis. Następnie wicemistrz Primery wyszedł na prowadzenie ponownie dwoma golami, a ostatnią bramkę dołożyli kibice Chelsea. Bardzo wyrównany mecz.
Wynik: Real Madryt 4 – 3 Chelsea
PÓŁFINAŁY
MANCHASTER vs. LIVERPOOL
I znowu na jaw wychodzą problemy pisania relacji z dwutygodniowym opóźnieniem. Mecz, z którego pamiętam tylko i wyłącznie wynik, oraz wrażenie, które zostawił Liverpool – byli po prostu o kilka poziomów wyżej. Spotkanie zakończyło się miażdżącym wynikiem z korzyścią dla Liverpoolu. Jedną tylko bramkę zdobyli kibice Red Devils. Od tego momentu myśleliśmy, że jedyne na co nas stać to 4 miejsce, co cały czas uświadamiał nam Lolek (i tu Cię mamy, drogi Piotrze! ).
Wynik: Mmchester 1 – 6 Liverpool
REAL MADRYT – VALENCIA
Półfinał rodem z półwyspu Iberyjskiego. Wielkie nadzieje i jeszcze większe chęci dokopania Królewskim za ten nieznośny widok tylnej części białej koszulki z trzeciego miejsca w Lidze BBVA. Byliśmy nabuzowani i pełni energii, chcieliśmy wygrać. Kibice Realu pokazali się z dobrej strony w fazie grupowej. Pomimo względnie wyrównanych meczów, widać było, że znają się oni już od jakiegoś czasu. Na dodatek, wszyscy byli z Rzeszowa. Na boisko wyszliśmy z wysoko podniesionymi głowami i bez strachu. Zaczęło się.
Mecz był bardzo wyrównany. Z całej siły napieraliśmy na bramkę przeciwnika, ale oni niczym sprężyna odpychali nas i atakowali coraz to mocniej. Kilka razy było blisko. Chyba każdy kibic Valencii zaliczył choć jeden strzał w stronę bramki Realu, ale tam czujnie sprawował wartę nieugięty bramkarz. Ciągłe ataki powoli zaczęły nas męczyć. Zmiany zaczęły następować coraz szybciej, brakowało sił. W pewnym momencie błyskawicznym kontratakiem popisali się kibice Królewskich i zaskoczyli nadal kapitalnie sprawującego się na bramce Balcera. Wtedy właśnie nas zatkało. Nie byliśmy w stanie skonstruować akcji, ale postanowiliśmy, że kolejnej bramki nie stracimy. Hubert, nadal dzielnie sprawujący się w obronie dostał do pomocy Smoke’a lub zamiennie Xaviera i Shunsuke. Z przodu był Lasio, Lolek, Artur lub ja. Gdy niewiele już czasu pozostało do końca pierwszej połowy, kapitalnym prostopadłym podaniem Lasio obsłużył Lolka, który samotnie popędził na bramkę Realu Madryt. Pędził i pędził, a w tym pędzie nie zauważył nawet, że zaraz obok niego pędzę ja i mimo, iż była to sytuacja dwóch kontra bramkarz Lolek postanowił strzelić. Chwała mu za to, gdyż była to w stu procentach słuszna decyzja. To właśnie ta akcja dała nam remis i dała nadzieję na wygraną. Zmęczeni zeszliśmy na przerwę i wsłuchaliśmy się w rady naszego „trenera”. Musieliśmy się po prostu nie poddawać i „do cholery wygrać mecz z tymi skurw****ami”. Zaczęła się druga połowa.
W drugiej odsłonie nie można było dostrzec zwycięzcy. Cała połowa odbywała się bardzo powoli, z chęcią gry taktycznej i przetrzymywania piłki. Mecz rozgrywał się głównie w obrębie środkowej części boiska. Pod koniec meczu gra się ożywiła i znów kilkoma świetnym paradami popisał się Balcer, który wciąż niezmordowanie motywował nas do walki. Ostatnie minuty mijały w przekonaniu o rzutach karnych. Tak naprawdę chyba nikt tego nie chciał i to właśnie dlatego wtedy ożywiła się gra. Piłka latała z jednej połowy na drugą , oddawano więcej strzałów, aż wreszcie jeden z naszych zawodników popędził na stronę rywala, oddał strzał i… piłka odbiła się od obrońcy i wypadła za linię autową ok. 2 m od rogu. Można to uważać za deja vu, za przeznaczenie lub po prostu łut szczęścia. Nadarzyła się taka sama szansa jak w meczu z Manchesterem. Podszedłem do piłki, popatrzyłem na boisko i ujrzałem Artura pokazującego znany mi już gest. Wrzuciłem piłkę w pole i w tym momencie nastąpiła eksplozja. Wrzask, Beny wybiegający na boisko, Artur biegnący w stronę kolegów z drużyny z krzykiem na ustach i tym radosnym wyrazem twarzy. To było po prostu piękne. Była to jedna z tych chwil dla których warto było przyjechać na ten turniej. Zakkusu strzelił na trzydzieści sekund przed końcem meczu. Real się nie podniósł. Ten gol dawał nam zwycięstwo i awans do finału, gdzie już czekał na nas Liverpool.
Wynik: Valencia 2 – 1 Real Madryt
FINAŁ
Tutaj, tak naprawdę nie będę się rozpisywał. Liverpool zdominował nas od pierwszej minuty, lecz grał odrobinę ostrożniej niż w pozostałych meczach i wpakował nam „tylko” 4 bramki. Naszego honorowego gola zdobył oczywiście Artur, lecz w sposób w jaki gole zdobywa się w najlepszych ligach. W ostatniej minucie meczu podyktowana dla nas rzut wolny sprzed pola karnego. Kibice LFC ustawili mur, do strzału podszedł (o ile dobrze pamiętam) Lasio, lecz zmylił liwerpulczyków podaniem na bok, do stojącego na czystej pozycji Artura, który z pierwszej piłki wpakował piłkę prosto w okienko bramki.
Wynik: LIVERPOOL 4 – 1 VALENCIA
Tabela końcowa I Rzeszowskiego Turnieju Kibiców Klubów w Rzeszowie:
1. Kibice klubu Liverpool F.C.
2. Kibice klubu Valencia C. F.
3. Kibice klubu Real Madrid C. F.
4. Kibice klubu Manchester United F.C.
5. Kibice klubu Chelsea F. C.
6. Kibice klubu Arsenal F.C.
A PO TURNIEJU…
…umówiliśmy się na mecz Valencia – Athletic Bilbao w „Corner Pub” znajdującym się na rzeszowskim rynku. Ów pub znajdował się niecałe 50 m od pensjonatu „Alko”, w którym rezydowali kibice spoza miasta. Przed pójściem na mecz, zaliczyliśmy wizytę w Biedronce i zaopatrzyliśmy się w niezbędne napoje służące uczczeniu naszego pięknego zwycięstwa. W pokoju kibiców Valencii w przytulnym hostelu opróżniliśmy butelki przy miłej pogawędce o nadchodzącym sezonie, naszej ukochanej Valencii, a także pasowaliśmy naszego kolegę Artura, który właśnie wtedy kończył 18 lat. Naszej zabawie towarzyszyła muzyka zespołu Dżem, który grał na Rzeszów Brekaout Days. Mieliśmy niesamowity widok z okna na scenę i ludzi przed nią. Gdy nadeszła pora udaliśmy się na mecz. Dość trudnym okazało się przepchanie przez publiczność festiwalu, ale daliśmy radę. Na mecz przyszli także kibice Arsenalu, Liverpoolu, oraz garstka kibiców Chelsea. Trudno jest opisać to, co działo się w pubie. Nasze okrzyki zdawały się zagłuszać odbywający się na zewnątrz pubu koncert. Zaczęliśmy od zaśpiewania „Sto Lat” dla chorego Dominika, potem pieśni przeszły na tematykę sportową, a dominowała przyśpiewka „Ole ole, Ole Ola i tylko, tylko Valencia!”, a także nieudolne próby zaśpiewania hymnu, piosenki bluźniercze na inne hiszpańskie kluby oraz wspólne śpiewanie angielskich przyśpiewek klubów sportowych Premier League. W samym pubie, bezpośrednio przed meczem, rozegraliśmy także kilka „meczyków” grając w piłkarzyki. Atmosfera była nieziemska i na pewno nie zapomnę jej do końca życia. Ten piękny dzień ukoronował fakt zwycięstwa Valencii nad Athlethiciem.
Podsumowując chciałbym podziękować wszystkim, którzy wzięli udział w tym turnieju, a w szczególności kibicom Valencii, z którymi wspaniale spędziłem ten niezapomniany dzień. Chciałem także podkreślić, że niesamowitym jest, aby tak duża grupa osób pochodząca niemalże z całej Polski, jaką jest ta ok. 60 osobowa, potrafi zebrać się w jednym miejscu, o jednej porze, aby tak wspaniale spędzić czas, na dodatek obierając sobie szczytny cel pomocy choremu chłopcu. Zdecydowanie cały ten turniej, w którym nie walczyliśmy tak naprawdę o nic, można uznać za wielki sukces, gdyż myślę że każdy, poczuł właśnie to, po co tam przyjechał – ducha sportowej rywalizacji, niezapomnianą atmosferę i przyjaźń pomiędzy kibicami tak różnych klubów.
(W przerwie pomiędzy turniejem, a meczem podliczone zostały pieniądze, które udało się zebrać dla małego Dominika. O ile pamiętam, była to suma 800 zł. Żywimy nadzieję, że pieniądze te, będą w stanie pomóc młodemu chłopcu zwalczyć chorobę).
Chciałbym także przeprosić za wszystkie zapomniane informacje, niedociągnięcia i błędy, gdyż z niezależnych ode mnie przyczyn relacja ta była pisana dwa tygodnie po fakcie.