I Rzeszowski Turniej Kibiców Klubów — relacja!

(od lewej u góry: Jac­kob, Bal­cer, Lolek, Hubert, Lasio. Od lewej u dołu: Shun­su­ke, Idler, Zak­ku­su, Smo­ke, Beny)

26 sierp­nia poja­wił się na forum vcf.pl temat o nazwie „Rze­szów: Valen­cia CF- FC Liver­po­ol 25 wrze­śnia”. Valen­cia? Liver­po­ol? RZESZÓW!? Tyl­ko jed­no spoj­rze­nie i już wie­dzia­łem, że dwu­dzie­sty pią­ty dzień wrze­śnia będzie dla mnie dniem zaję­tym. Jako rodo­wi­ty rze­szo­wia­nin, po pro­stu nie mogłem nie uczest­ni­czyć w tym pięk­nym wyda­rze­niu.

W tema­cie napi­sa­ne było, że orga­ni­za­tor (beny) wstęp­nie zapra­sza na mecz pomię­dzy kibi­ca­mi Valen­cii i Liver­po­olu orga­ni­zo­wa­ny w Rze­szo­wie. Już dru­gim postem był post Maste­ra, przed­sta­wi­cie­la LFC, aby zor­ga­ni­zo­wać mini-tur­niej na rze­szow­skim orli­ku wraz z kibi­ca­mi innych dru­żyn. Pomysł spo­tkał się z apro­ba­tą i zaczę­to szu­kać noc­le­gu dla przy­jezd­nych. W trak­cie roz­mów tur­niej prze­nie­sio­no z 25 wrze­śnia na 2 paź­dzier­ni­ka . Nale­ży tak­że wspo­mnieć, iż kibi­ce wyszli z ini­cja­ty­wą zebra­nia pie­nię­dzy dla cho­re­go Domi­ni­ka, któ­re mają pomóc sfi­nan­so­wać skom­pli­ko­wa­ną i dro­gą ope­ra­cję krę­go­słu­pa chłop­ca. Stwo­rzo­no pusz­kę i zachę­co­no kibi­ców do zabra­nia ze sobą pie­nię­dzy na zbiór­kę. Póź­niej wie­le było zabaw z orga­ni­zo­wa­niem skła­du, gdyż wie­lu sym­pa­ty­ków się zade­kla­ro­wa­ło, ale nie­ste­ty coś im wypa­dło w dniu na któ­ry prze­nie­sio­no tur­niej. Gdy już usta­lo­no miej­sce noc­le­gu oraz dokład­ną datę i godzi­nę, pozo­sta­ło tyl­ko do koń­ca zebrać skład i ze znie­cier­pli­wie­niem cze­kać na pierw­szy week­end paź­dzier­ni­ko­wy. Osta­tecz­nie dru­ży­na fanów Valen­cii wyglą­da­ła nastę­pu­ją­co:

1.Ba1cer
2. Shun­su­ke
3. Zak­ku­su
4. Lolek
5. idler
6. Hubert
7. beny
8. Jac­kob
9. lasio
10. Smo­ooke.

UPRAGNIONY 2 PAŹDZIERNIKA.

Gdy się obu­dzi­łem i wyj­rza­łem za okno, ade­kwat­nie do pogo­dy, spo­chmur­nia­łem. Było sza­ro, chłod­no i wietrz­nie. Mogło być to spo­wo­do­wa­ne wcze­sną godzi­ną pobud­ki lub po pro­stu gry­ma­sem kogoś z góry. Gdy jed­nak dosta­łem się do cen­trum mia­sta ok. godzi­ny 10.00 roz­ja­śni­ło się i zro­bi­ło się cał­kiem przy­jem­nie. Kibi­ce VCF umó­wie­ni byli pod sła­wet­nym pomni­kiem Czy­nu Rewo­lu­cyj­ne­go (a.k.a Wiel­ka Ci**), gdzie uda­łem się nie­mal od razu po wyj­ściu z auto­bu­su. Ujrza­łem grup­kę ludzi sto­ją­cych pod pomni­kiem i spo­śród bluz, moim oczom ujaw­ni­ła się pięk­na, bia­ła koszul­ka Valen­cii. To musie­li być oni. Szyb­kim kro­kiem skie­ro­wa­łem się do kibi­ców i przy­wi­ta­łem się z kole­ga­mi. Na miej­scu byli już Beny, Bal­cer, Shun­su­ke, Zak­ku­su, Lolek, Hubert, Smo­ke oraz, o ile się nie mylę, Xavier. Pozo­stał tyl­ko Lasio. Umó­wie­ni byli­śmy na 10.30, ale Beny przez tele­fon doga­dał się z Lasiem, aby ten zja­wił się trosz­kę szyb­ciej, gdyż już na nie­go cze­ka­my. Nagle do naszej grup­ki pod­szedł pewien chło­pak i zapy­tał się „czy my na tur­niej?”. Wszy­scy odpo­wie­dzie­li, że tak i prze­ko­na­ni, że mają do czy­nie­nia z Lasiem poczę­li się witać i przed­sta­wiać. Gdy jego­mość przy­wi­tał się z Zak­ku­su, zdzi­wio­nym wzro­kiem popa­trzył na jego koszul­kę Valen­cii i zapy­tał „to wy nie z Man­che­ste­ru?”. Na wspo­mnie­nie samej nazwy zespo­łu wszy­scy zaczę­li się śmiać i, na żar­ty, zło­rze­czyć kibi­co­wi MU (oczy­wi­ście przy­czy­ną był prze­gra­ny mecz w LM 0–1). Chło­pak został z nami do cza­su, aż zja­wił się Lasio (ten praw­dzi­wy) i po przy­wi­ta­niu się, ruszy­li­śmy do McDo­nal­da, gdzie tak­że kibi­ce innych zespo­łów mie­li zosta­wio­ne baga­że i cze­ka­li na orga­ni­za­to­rów, aby udać się do miej­sca zakwa­te­ro­wa­nia.
Gdy przy­szli­śmy do Fast fooda prze­peł­nio­ne­go kibi­ca­mi kil­ku dru­żyn, zwo­ła­li­śmy wszyst­kich i uda­li­śmy się do pen­sjo­na­tu „Alko”, gdzie kibi­ce mie­li zare­zer­wo­wa­ne miej­sca. Zapis prze­biegł bez pro­ble­mu i po pozo­sta­wie­niu rze­czy, wszy­scy wyru­szy­li­śmy na boisko, na któ­rym roze­gra­ny miał być tur­niej. Po zwy­cię­stwo!

Na miej­sce dotar­li­śmy w nie­ca­łe 20 minut. Wszy­scy pręd­ko prze­bra­li się w stro­je swo­ich ulu­bio­nych klu­bów, lub po pro­stu koszul­ki kolo­ru repre­zen­tu­ją­ce­go daną dru­ży­nę. Na miej­scu dopie­ro zauwa­ży­li­śmy ile napraw­dę ludzi przy­by­ło na tur­niej. Byli tam kibi­ce Chel­sea, Arse­na­lu, Liver­po­olu, Man­che­ste­ru, Realu Madryt i oczy­wi­ście Valen­cii. Było ok. 60 osób. Po prze­bra­niu się w stro­je spor­to­we zaczę­li­śmy roz­grzew­kę. Po ok. 20 minu­tach zaczę­to loso­wać gru­py. Modli­li­śmy się, aby w gru­pie wylą­do­wać z Man­che­ste­rem, nie tyl­ko, aby zasma­ko­wać zemsty, ale dla­te­go, że to wła­śnie kibi­ców Czer­wo­nych Dia­błów było naj­mniej i wyglą­da­li sto­sun­ko­wo naj­mniej groź­nie. Po kil­ku peł­nych napię­cia chwi­lach zna­ne były gru­py.

W gru­pie pierw­szej:
1.    Arse­nal
2.    Man­che­ster
3.    Valen­cia

W gru­pie dru­giej:
1.    Real Madryt
2.    Chel­sea
3.    Liver­po­ol

Z loso­wa­nia byli­śmy zado­wo­le­ni. Zosta­ło jesz­cze kil­ka chwil na to, aby się roz­grzać, a potem zaczy­nał się pierw­szy mecz. Oka­za­ło się, że gra­my go my! Przed samym meczem, za dobry pomysł uzna­łem napi­cie się soku. Otwo­rzy­łem i spo­koj­nie piłem, gdy nagle pod­biegł do mnie Beny i z ręki wyrwał mi zakręt­kę. Zdzi­wio­ny patrzy­łem na dal­sze czyn­no­ści nasze­go „kapi­ta­na” i w koń­cu przy­po­mnia­łem sobie, że pije sok Tym­bark. Ura­do­wa­ny Capi­ta­no prze­czy­tał wia­do­mość na zakręt­ce na głos, pro­ro­cze „To da się zro­bić!”. Roz­śmie­sze­ni wyszli­śmy na mura­wę, aby zacząć pierw­szy mecz.

VALENCIA vs. ARSENAL

Będąc szcze­rym, muszę przy­znać, że w tym aka­pi­cie nie ma się czym chwa­lić. Roz­po­czę­li­śmy mecz peł­ni werwy i ener­gii, ale tak samo wyglą­da­ło to po dru­giej stro­nie boiska. Obie dru­ży­ny były peł­ne chę­ci, aby to spo­tka­nie wygrać. Jed­nak­że, już w pierw­szych minu­tach widać było, że jeste­śmy po pro­stu dru­ży­ną kibi­ców, któ­rzy zna­ją się tyl­ko ze stro­ny inter­ne­to­wej. Nie mie­li­śmy wyczu­cia, nie zna­li­śmy się. 1 bram­ka padła dość szyb­ko i to już ona pod­cię­ła nam skrzy­dła na resz­tę meczu.  Arse­nal poszedł za cio­sem i w sto­sun­ko­wo krót­kim cza­sie „dostrze­li­li” nam jesz­cze 2 bram­ki. Zre­zy­gno­wa­ni stra­ci­li­śmy chę­ci do dal­szej gry i wie­dząc, że ten mecz jest prze­gra­ny dobrnę­li­śmy do koń­ca gra­jąc niczym znu­dze­ni ucznio­wie na wf-ie. Jako tako, roz­ru­sza­ła nas bram­ka, któ­rą strze­li­łem już pod sam koniec spo­tka­nia, strze­la­jąc do bram­ki zdez­o­rien­to­wa­ne­go po strza­le bram­ka­rza.

Wynik: Arse­nal 3 – 1 Valen­cia

REAL MADRYT vs. LIVERPOOL

Zaraz po naszym meczu, odby­ło się spo­tka­nie pomię­dzy kibi­ca­mi Realu, a Liver­po­olu. Zmę­czo­ny po pierw­szym meczu nie oglą­da­łem potycz­ki tych dwóch zespo­łów. Wiem jed­nak, że wal­ka była bar­dzo wyrów­na­na, a pierw­szy na pro­wa­dze­nie wyszedł Real, a nie­dłu­go po nich bram­ką z rzu­tu wol­ne­go popi­sał się nie­ja­ki Dustin z dru­ży­ny LFC.

Wynik: Real Madryt 1 – 1 Liver­po­ol

ARSENAL vs. MANCHESTER

Następ­nym meczem było spo­tka­nie pomię­dzy Arse­na­lem, a Man­che­ste­rem. To spo­tka­nie inte­re­so­wa­ło już nas wszyst­kich. Od wyni­ku zale­ża­ło to, jak bar­dzo będzie­my musie­li się sta­rać w meczu z Man­che­ste­rem.

Spo­tka­nie oka­za­ło się jed­no­stron­ne. Pozor­nie bez­sil­ny Man­che­ster, zło­żo­ny z kil­ku zna­jo­mych dał popa­lić Arse­na­lo­wi. Dwo­ma zło­żo­ny­mi akcja­mi popi­sa­li się kibi­ce Czer­wo­nych Dia­błów, a trze­cie­go gola doło­żył zawod­nik ManU strze­la­jąc zza pola kar­ne­go. Zde­cy­do­wa­ni nie był to wynik korzyst­ny dla nas. Naszym następ­nym meczem, mia­ło być wła­śnie spo­tka­nie z pogrom­ca­mi naszych wcze­śniej­szych pogrom­ców. Zawia­ło gro­zą.

Wynik: Arse­nal 0 – 3 Man­che­ster

LIVERPOOL vs. CHELSEA

W tym wła­śnie meczu Liver­po­ol poka­zał jaką tak napraw­dę dru­ży­ną jest. Oka­za­ło się, że ci kibi­ce nie są tyl­ko zbie­ra­ni­ną nie­zna­jo­mych. Z tego co wszy­scy zgod­nie wywnio­sko­wa­li, musie­li oni nale­żeć do jakichś klu­bów ama­tor­skich, lub gene­ral­nie klu­bów ze swo­je­go regio­nu, i co wię­cej, musie­li w nich grać razem. Świet­nie się zna­li. Odnaj­dy­wa­li się na boisku, gra­li dokład­nie, szyb­ko. Mie­li bar­dzo duże umie­jęt­no­ści i zapew­ne lata prak­ty­ki. Spo­tka­nie toczy­ło się w szyb­kim tem­pie, a nawet za szyb­kim dla kibi­ców Chel­sea. Pierw­sza bram­ka padła po ład­nej akcji dwóch zawod­ni­ków LFC. Dru­ga wpa­dła zaraz po pierw­szej. Kie­dy wpa­dła trze­cia, nawet nie zauwa­ży­li­śmy. Na prze­rwę scho­dzi­li kibi­ce Liver­po­olu z zapa­sem trzech bra­mek, po prze­rwie doło­ży­li jesz­cze dwie. Wbrew pozo­rom, spo­tka­nie było dosyć nud­ne, gdyż prze­wa­ża­ła zde­cy­do­wa­nie tyl­ko jed­na stro­na, a kibi­ce The Blu­es stra­ci­li zapał po trze­ciej stra­co­nej bram­ce. Dru­ga poło­wa roz­gry­wa­ła się w peł­ni pod dyk­tan­do The Reds.

Wynik: Chel­sea 0 – 5 Liver­po­ol

VALENCIA vs. MANCHESTER

Po trzech meczach spo­ko­ju nad­szedł wresz­cie naj­waż­niej­szy moment fazy gru­po­wej dla kibi­ców Valen­cii. Jesz­cze tyl­ko krót­ka prze­mo­wa nasze­go wła­sne­go Una­ia Emery’ego (czyt. Beny ) i goto­wi na spo­tka­nie z prze­zna­cze­niem zaczę­li­śmy mecz. Wbrew tego, cze­go spo­dzie­wa­li się wszy­scy, czy­li kolej­ne­go jed­no­stron­ne­go spo­tka­nia, gra­li­śmy spo­koj­nie i z wyczu­ciem. Kon­tro­lo­wa­li­śmy pił­kę i co naj­waż­niej­sze – cie­szy­li­śmy się grą. Swo­bod­nie wymie­nia­li­śmy poda­nia i two­rzy­li­śmy coraz to nowe akcje. To my prze­wa­ża­li­śmy od pierw­szych minut spo­tka­nia. Pierw­sze­go gola dla Valen­cii strze­lił Artur (Zak­ku­su). Nie będę kła­mał i przy­znam się, że nie pamię­tam jak on wyglą­dał, ale był nie­wąt­pli­wie pięk­ny . Roz­luź­nie­ni i zachę­ce­ni przez pierw­szą bram­kę zaczę­li­śmy ponow­nie for­so­wać bram­kę prze­ciw­ni­ka. Nie zado­wa­lał nas wynik 1 – 0, dla­te­go dąży­li­śmy do powięk­sze­nia rezul­ta­tu. I w tym momen­cie zosta­li­śmy zasko­cze­ni. Zła­pa­ni w momen­cie, gdy uka­za­li­śmy swój sła­by punkt, któ­rym była obro­na (gdzie dziel­nie wal­czył Hubert, gdyż cała resz­ta, była naj­wi­docz­niej napast­ni­ka­mi z krwi i kości i wra­ca­nie do defen­sy­wy nie były tym czym moż­na było ów resz­tę cecho­wać) stra­ci­li­śmy gola. Zmo­ty­wo­wa­ni, a zara­zem zde­spe­ro­wa­ni ruszy­li­śmy do kontr­ata­ku. Nie­dłu­go cza­su potrze­bo­wa­li­śmy na strze­le­nie dru­gie­go gola. Pod koniec pierw­szej poło­wy zosta­łem obsłu­żo­ny pięk­nym dłu­gim poda­niem z prze­ciw­nej stro­ny boiska i strze­li­łem po zie­mi. Pił­ka prze­szła tuż obok słup­ka i ura­do­wa­ny pogo­ni­łem na naszą poło­wę. Dały się sły­szeć krzy­ki Beny’ego, aby strze­lić jesz­cze jed­ną bram­kę, wte­dy wyszli­by­śmy z gru­py na pierw­szym miej­scu, ex aequo z Man­che­sterm pozo­sta­wia­jąc pod sobą Arse­nal. Pomy­śla­łem „mówisz – masz”. W dru­giej poło­wie nie pod­da­li­śmy się i nadal ata­ko­wa­li­śmy. W pew­nym momen­cie pił­ka poto­czy­ła się za linię auto­wą, ok. 2 m. od naroż­ni­ka. Był to aut dla nas. Wzią­łem pił­kę w ręce i zoba­czy­łem jak Artur daje znak, aby wrzu­cać w pole. Tak też uczy­ni­łem. I w ten wła­śnie spo­sób naj­niż­szy zawod­nik tur­nie­ju strze­lił swo­je­go dru­gie­go gola strze­la­jąc z głów­ki. Eufo­ria, krzyk i radość, tak moż­na było opi­sać naszą reak­cje. Wąt­pi­li­śmy, aby kibi­ce ManU zdo­ła­li się pod­nieść po trze­cim stra­co­nym golu. Aby pod­kre­ślić naszą wygra­ną, hat-tric­ka zali­czył Artur. Kolej­nym golem, któ­re­go nie pamię­tam zamknął wynik tego spo­tka­nia i oka­za­ło się, że roz­po­czął rywa­li­za­cje o tytuł kró­la strzel­ców tur­nie­ju. W tym meczu, nale­ży tak­że wspo­mnieć o kapi­tal­nej dys­po­zy­cji nasze­go bram­ka­rza – Bal­ce­ra, któ­ry na to spo­tka­nie zamie­nił się z Lol­kiem, któ­ry posta­no­wił zawo­jo­wać prze­ciw­ną stro­nę boiska i odda­lić się od wła­snej bram­ki. Nasz por­te­ro popi­sał się wie­lo­ma wspa­nia­ły­mi inter­wen­cja­mi.
Czwar­ty gol, dawał nam w bilan­sie bra­mek jed­no­punk­to­wą prze­wa­gę nad Man­che­ste­rem, co było jed­no­znacz­ne z naszym wyj­ściem z gru­py z zaszczyt­nej pozy­cji  1 miej­sca. Zaraz za nami Man­che­ster, a Arse­nal został roz­gryw­ki zakoń­czył na fazie gru­po­wej z 3 zdo­by­ty­mi bram­ka­mi, ale za to z pię­cio­ma stra­co­ny­mi, co czy­ni­ło ich prze­gra­ny­mi. Dla The Gun­ners liczy­ła się już tyl­ko wal­ka o 5 miej­sce. A z kim? Z prze­gra­nym następ­ne­go meczu!

Wynik: Valen­cia 4 – 1 Man­che­ster

REAL MADRYT vs. CHELSEA

Jed­nym z dwóch naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nych i emo­cjo­nu­ją­cych meczów był wła­śnie ten. To spo­tka­nie mia­ło wyło­nić dru­ży­nę, któ­ra wyj­dzie z gru­py jako dru­ga w parze z Liver­po­olem i zagra z nami w pół­fi­na­le. Mimo tego, że był to mecz, któ­ry teo­re­tycz­nie powi­nien zapaść w pamięć, to w moich wspo­mnie­niach nie pozo­stał na dłu­go. Wiem tyl­ko, że mecz Real roz­po­czął z impe­tem. Z począt­ku dwu­bram­ko­we pro­wa­dze­nie Kró­lew­skich prze­rwa­ły dwa gole Chel­sea dają­ce remis. Następ­nie wice­mistrz Pri­me­ry wyszedł na pro­wa­dze­nie ponow­nie dwo­ma gola­mi, a ostat­nią bram­kę doło­ży­li kibi­ce Chel­sea. Bar­dzo wyrów­na­ny mecz.

Wynik: Real Madryt 4 – 3 Chel­sea

PÓŁFINAŁY


MANCHASTER vs. LIVERPOOL

I zno­wu na jaw wycho­dzą pro­ble­my pisa­nia rela­cji z dwu­ty­go­dnio­wym opóź­nie­niem. Mecz, z któ­re­go pamię­tam tyl­ko i wyłącz­nie wynik, oraz wra­że­nie, któ­re zosta­wił Liver­po­ol – byli po pro­stu o kil­ka pozio­mów wyżej. Spo­tka­nie zakoń­czy­ło się miaż­dżą­cym wyni­kiem z korzy­ścią dla Liver­po­olu. Jed­ną tyl­ko bram­kę zdo­by­li kibi­ce Red Devils. Od tego momen­tu myśle­li­śmy, że jedy­ne na co nas stać to 4 miej­sce, co cały czas uświa­da­miał nam Lolek (i tu Cię mamy, dro­gi Pio­trze! ).

Wynik: Mmche­ster 1 – 6 Liver­po­ol

REAL MADRYTVALENCIA

Pół­fi­nał rodem z pół­wy­spu Ibe­ryj­skie­go. Wiel­kie nadzie­je i jesz­cze więk­sze chę­ci doko­pa­nia Kró­lew­skim za ten nie­zno­śny widok tyl­nej czę­ści bia­łej koszul­ki z trze­cie­go miej­sca w Lidze BBVA. Byli­śmy nabu­zo­wa­ni i peł­ni ener­gii, chcie­li­śmy wygrać. Kibi­ce Realu poka­za­li się z dobrej stro­ny w fazie gru­po­wej. Pomi­mo względ­nie wyrów­na­nych meczów, widać było, że zna­ją się oni już od jakie­goś cza­su. Na doda­tek, wszy­scy byli z Rze­szo­wa.  Na boisko wyszli­śmy z wyso­ko pod­nie­sio­ny­mi gło­wa­mi i bez stra­chu. Zaczę­ło się.
Mecz był bar­dzo wyrów­na­ny. Z całej siły napie­ra­li­śmy na bram­kę prze­ciw­ni­ka, ale oni niczym sprę­ży­na odpy­cha­li nas i ata­ko­wa­li coraz to moc­niej. Kil­ka razy było bli­sko. Chy­ba każ­dy kibic Valen­cii zali­czył choć jeden strzał w stro­nę bram­ki Realu, ale tam czuj­nie spra­wo­wał war­tę nie­ugię­ty bram­karz. Cią­głe ata­ki powo­li zaczę­ły nas męczyć. Zmia­ny zaczę­ły nastę­po­wać coraz szyb­ciej, bra­ko­wa­ło sił. W pew­nym momen­cie bły­ska­wicz­nym kontr­ata­kiem popi­sa­li się kibi­ce Kró­lew­skich i zasko­czy­li nadal kapi­tal­nie spra­wu­ją­ce­go się na bram­ce Bal­ce­ra. Wte­dy wła­śnie nas zatka­ło. Nie byli­śmy w sta­nie skon­stru­ować akcji, ale posta­no­wi­li­śmy, że kolej­nej bram­ki nie stra­ci­my. Hubert, nadal dziel­nie spra­wu­ją­cy się w obro­nie dostał do pomo­cy Smoke’a lub zamien­nie Xavie­ra i Shun­su­ke. Z przo­du był Lasio, Lolek, Artur lub ja. Gdy nie­wie­le już cza­su pozo­sta­ło do koń­ca pierw­szej poło­wy, kapi­tal­nym pro­sto­pa­dłym poda­niem Lasio obsłu­żył Lol­ka, któ­ry samot­nie popę­dził na bram­kę Realu Madryt. Pędził i pędził, a w tym pędzie nie zauwa­żył nawet, że zaraz obok nie­go pędzę ja i mimo, iż była to sytu­acja dwóch kon­tra bram­karz Lolek posta­no­wił strze­lić. Chwa­ła mu za to, gdyż była to w stu pro­cen­tach słusz­na decy­zja. To wła­śnie ta akcja dała nam remis i dała nadzie­ję na wygra­ną. Zmę­cze­ni zeszli­śmy na prze­rwę i wsłu­cha­li­śmy się w rady nasze­go „tre­ne­ra”. Musie­li­śmy się po pro­stu nie pod­da­wać i „do cho­le­ry wygrać mecz z tymi skurw****ami”. Zaczę­ła się dru­ga poło­wa.

W dru­giej odsło­nie nie moż­na było dostrzec zwy­cięz­cy. Cała poło­wa odby­wa­ła się bar­dzo powo­li, z chę­cią gry tak­tycz­nej i prze­trzy­my­wa­nia pił­ki. Mecz roz­gry­wał się głów­nie w obrę­bie środ­ko­wej czę­ści boiska. Pod koniec meczu gra się oży­wi­ła i znów kil­ko­ma świet­nym para­da­mi popi­sał się Bal­cer, któ­ry wciąż nie­zmor­do­wa­nie moty­wo­wał nas do wal­ki. Ostat­nie minu­ty mija­ły w prze­ko­na­niu o rzu­tach kar­nych. Tak napraw­dę chy­ba nikt tego nie chciał i to wła­śnie dla­te­go wte­dy oży­wi­ła się gra. Pił­ka lata­ła z jed­nej poło­wy na dru­gą , odda­wa­no wię­cej strza­łów, aż wresz­cie jeden z naszych zawod­ni­ków popę­dził na stro­nę rywa­la, oddał strzał i… pił­ka odbi­ła się od obroń­cy i wypa­dła za linię auto­wą ok. 2 m od rogu. Moż­na to uwa­żać za deja vu, za prze­zna­cze­nie lub po pro­stu łut szczę­ścia. Nada­rzy­ła się taka sama szan­sa jak w meczu z Man­che­ste­rem. Pod­sze­dłem do pił­ki, popa­trzy­łem na boisko i ujrza­łem Artu­ra poka­zu­ją­ce­go zna­ny mi już gest. Wrzu­ci­łem pił­kę w pole i w tym momen­cie nastą­pi­ła eks­plo­zja. Wrzask, Beny wybie­ga­ją­cy na boisko, Artur bie­gną­cy w stro­nę kole­gów z dru­ży­ny z krzy­kiem na ustach i tym rado­snym wyra­zem twa­rzy. To było po pro­stu pięk­ne. Była to jed­na z tych chwil dla któ­rych war­to było przy­je­chać na ten tur­niej. Zak­ku­su strze­lił na trzy­dzie­ści sekund przed koń­cem meczu. Real się nie pod­niósł. Ten gol dawał nam zwy­cię­stwo i awans do fina­łu, gdzie już cze­kał na nas Liver­po­ol.

Wynik: Valen­cia 2 – 1 Real Madryt

FINAŁ

Tutaj, tak napraw­dę nie będę się roz­pi­sy­wał. Liver­po­ol zdo­mi­no­wał nas od pierw­szej minu­ty, lecz grał odro­bi­nę ostroż­niej niż w pozo­sta­łych meczach i wpa­ko­wał nam „tyl­ko” 4 bram­ki. Nasze­go hono­ro­we­go gola zdo­był oczy­wi­ście Artur, lecz w spo­sób w jaki gole zdo­by­wa się w naj­lep­szych ligach. W ostat­niej minu­cie meczu podyk­to­wa­na dla nas rzut wol­ny sprzed pola kar­ne­go. Kibi­ce LFC usta­wi­li mur, do strza­łu pod­szedł (o ile dobrze pamię­tam) Lasio, lecz zmy­lił liwer­pul­czy­ków poda­niem na bok, do sto­ją­ce­go na czy­stej pozy­cji Artu­ra, któ­ry z pierw­szej pił­ki wpa­ko­wał pił­kę pro­sto w okien­ko bram­ki.

Wynik: LIVERPOOL 4 – 1 VALENCIA

Tabe­la koń­co­wa  I Rze­szow­skie­go Tur­nie­ju Kibi­ców Klu­bów w Rze­szo­wie:
1.    Kibi­ce klu­bu Liver­po­ol F.C.
2.    Kibi­ce klu­bu Valen­cia C. F.
3.    Kibi­ce klu­bu Real Madrid C. F.
4.    Kibi­ce klu­bu Man­che­ster Uni­ted F.C.
5.    Kibi­ce klu­bu Chel­sea F. C.
6.    Kibi­ce klu­bu Arse­nal F.C.

A PO TURNIEJU

…umó­wi­li­śmy się na mecz Valen­cia – Ath­le­tic Bil­bao w „Cor­ner Pub” znaj­du­ją­cym się na rze­szow­skim ryn­ku. Ów pub znaj­do­wał się nie­ca­łe 50 m od pen­sjo­na­tu „Alko”, w któ­rym rezy­do­wa­li kibi­ce spo­za mia­sta. Przed pój­ściem na mecz, zali­czy­li­śmy wizy­tę w Bie­dron­ce i zaopa­trzy­li­śmy się w nie­zbęd­ne napo­je słu­żą­ce uczcze­niu nasze­go pięk­ne­go zwy­cię­stwa. W poko­ju kibi­ców Valen­cii w przy­tul­nym hoste­lu opróż­ni­li­śmy butel­ki przy miłej poga­węd­ce o nad­cho­dzą­cym sezo­nie, naszej uko­cha­nej Valen­cii, a tak­że paso­wa­li­śmy nasze­go kole­gę Artu­ra, któ­ry wła­śnie wte­dy koń­czył 18 lat. Naszej zaba­wie towa­rzy­szy­ła muzy­ka zespo­łu Dżem, któ­ry grał na Rze­szów Bre­ka­out Days. Mie­li­śmy nie­sa­mo­wi­ty widok z okna na sce­nę i ludzi przed nią. Gdy nade­szła pora uda­li­śmy się na mecz. Dość trud­nym oka­za­ło się prze­pcha­nie przez publicz­ność festi­wa­lu, ale dali­śmy radę. Na mecz przy­szli tak­że kibi­ce Arse­na­lu, Liver­po­olu, oraz garst­ka kibi­ców Chel­sea. Trud­no jest opi­sać to, co dzia­ło się w pubie. Nasze okrzy­ki zda­wa­ły się zagłu­szać odby­wa­ją­cy się na zewnątrz pubu kon­cert. Zaczę­li­śmy od zaśpie­wa­nia „Sto Lat” dla cho­re­go Domi­ni­ka, potem pie­śni prze­szły na tema­ty­kę spor­to­wą, a domi­no­wa­ła przy­śpiew­ka „Ole ole, Ole Ola i tyl­ko, tyl­ko Valen­cia!”, a tak­że nie­udol­ne pró­by zaśpie­wa­nia hym­nu, pio­sen­ki bluź­nier­cze na inne hisz­pań­skie klu­by oraz wspól­ne śpie­wa­nie angiel­skich przy­śpie­wek klu­bów spor­to­wych Pre­mier League. W samym pubie, bez­po­śred­nio przed meczem, roze­gra­li­śmy tak­że kil­ka „meczy­ków” gra­jąc w pił­ka­rzy­ki. Atmos­fe­ra była nie­ziem­ska i na pew­no nie zapo­mnę jej do koń­ca życia. Ten pięk­ny dzień uko­ro­no­wał fakt zwy­cię­stwa Valen­cii nad Ath­le­thi­ciem.
Pod­su­mo­wu­jąc chciał­bym podzię­ko­wać wszyst­kim, któ­rzy wzię­li udział w tym tur­nie­ju, a w szcze­gól­no­ści kibi­com Valen­cii, z któ­ry­mi wspa­nia­le spę­dzi­łem ten nie­za­po­mnia­ny dzień. Chcia­łem tak­że pod­kre­ślić, że nie­sa­mo­wi­tym jest, aby tak duża gru­pa osób pocho­dzą­ca nie­mal­że z całej Pol­ski, jaką jest ta ok. 60 oso­bo­wa, potra­fi zebrać się w jed­nym miej­scu, o jed­nej porze, aby tak wspa­nia­le spę­dzić czas, na doda­tek obie­ra­jąc sobie szczyt­ny cel pomo­cy cho­re­mu chłop­cu. Zde­cy­do­wa­nie cały ten tur­niej, w któ­rym nie wal­czy­li­śmy tak napraw­dę o nic, moż­na uznać za wiel­ki suk­ces, gdyż myślę że każ­dy, poczuł wła­śnie to, po co tam przy­je­chał – ducha spor­to­wej rywa­li­za­cji, nie­za­po­mnia­ną atmos­fe­rę i przy­jaźń pomię­dzy kibi­ca­mi tak róż­nych klu­bów.

(W prze­rwie pomię­dzy tur­nie­jem, a meczem pod­li­czo­ne zosta­ły pie­nią­dze, któ­re uda­ło się zebrać dla małe­go Domi­ni­ka. O ile pamię­tam, była to suma 800 zł. Żywi­my nadzie­ję, że pie­nią­dze te, będą w sta­nie pomóc mło­de­mu chłop­cu zwal­czyć cho­ro­bę).

Chciał­bym tak­że prze­pro­sić za wszyst­kie zapo­mnia­ne infor­ma­cje, nie­do­cią­gnię­cia i błę­dy, gdyż z nie­za­leż­nych ode mnie przy­czyn rela­cja ta była pisa­na dwa tygo­dnie po fak­cie.