Hannover 96 — Valencia CF okiem kibiców

foto

Wszyst­ko zaczę­ło się już 14 lip­ca, kie­dy to prze­glą­da­jąc nasze forum zauwa­ży­łem wpis Dzid­ka doty­czą­cy pro­po­zy­cji wyjaz­du na mecz. Jako że mia­łem szczę­ście być już na jed­nym meczu Valen­cii (Pra­ga, mecz LE Sla­via 2–2 Valen­cia) i wspo­mi­nam to bar­dzo dobrze, zapra­gną­łem kolej­ny raz zoba­czyć na żywo naszych zawod­ni­ków w akcji.

Rzut oka na mapę, odle­gło­ści, ceny bile­tów i ter­min. Szyb­ki tele­fon do miesz­ka­ją­ce­go bli­sko Bal­ce­ra, z któ­rym razem współ­pra­cu­je­my two­rząc struk­tu­ry przy­szłe­go sto­wa­rzy­sze­nia — fan­klu­bu Valen­cii. Krót­ka roz­mo­wa i jed­no­gło­śna decy­zja — jedzie­my! Od tego momen­tu zaczę­ły się gorącz­ko­we poszu­ki­wa­nia samo­cho­du, wpi­sy na forum, maile, tele­fo­ny. Co dzień to nowa opcja dojaz­du, lub jej brak. Nie­ste­ty licz­ba kie­row­ców + samo­cho­dów była ogra­ni­czo­na a dojazd pocią­giem z innych miej­sco­wo­ści niż przy­gra­nicz­ne bar­dzo kosz­tow­na i cza­so­chłon­na. Z tego powo­du wie­lu kibi­ców, któ­rzy bar­dzo chcie­li jechać na mecz musia­ło zre­zy­gno­wać.

Dro­ga do Han­no­ve­ru

Zebra­li­śmy się w 3 gru­py: pierw­sza z oko­lic Szcze­ci­na doje­cha­ła na mecz pocią­giem nie­miec­kich linii, dru­ga z War­sza­wy, samo­cho­dem i trze­cia, któ­rej byłem człon­kiem, dla­te­go opi­szę ją obszer­niej.
Podróż naj­wcze­śniej roz­po­czął Hubert, gdyż już w pią­tek po 17 wsiadł do pocią­gu w Prze­my­ślu. W Kato­wi­cach koło pół­no­cy do tego same­go pocią­gu wsie­dli­śmy Bal­cer i ja. Tu pierw­sze roz­cza­ro­wa­nie pol­ski­mi kole­ja­mi. Pociąg kur­su­ją­cy w waka­cje do Świ­no­uj­ścia już w Kato­wi­cach był prze­peł­nio­ny tak, że z tru­dem moż­na było zna­leźć miej­sce… sto­ją­ce. Kolej­ne więk­sze sta­cje to nowi pasa­że­ro­wie, któ­rzy z tru­dem mie­ści­li się do pocią­gu. A wystar­czy­ło­by kil­ka wago­nów wię­cej i podróż prze­bie­gła by bar­dziej zno­śnie. W tych nie­kom­for­to­wych warun­kach doje­cha­li­śmy do Pozna­nia po godzi­nie 6 rano. Tam cze­kał na nas Tomay wraz z tatą, no i autkiem. Szyb­ka kawa, śnia­da­nie, zapa­sy „mokre­go pro­wian­tu” na dro­gę, tan­ko­wa­nie i ruszy­li­śmy. Wszyst­ko dobrze się ukła­da­ło: spo­ro cza­su do meczu, jaz­da bez zakłó­ceń, w pla­nach przed meczem jesz­cze cie­pły posi­łek i skon­stru­owa­nie mini fla­gi. Nie­ste­ty, koło 200km przed Han­no­ve­rem zaczę­ły się pro­ble­my. Naj­pierw wypa­dek na auto­stra­dzie, olbrzy­mi korek i utrud­nie­nia ruchu. Po minię­ciu tego miej­sca zaczął się kolej­ny, jesz­cze dłuż­szy korek spo­wo­do­wa­ny robo­ta­mi dro­go­wy­mi. Korek był na tyle dłu­gi że zaczę­ło bra­ko­wać nam cza­su. Pla­ny o posił­ku czy zro­bie­niu fla­gi poszły w roz­syp­kę, zaczę­li­śmy się mar­twić o to, czy zdą­ży­my na mecz. Przez kolej­ne cią­gną­ce się minu­ty poru­sza­li­śmy się w żół­wim tem­pie, nie mając poję­cia ile czasu/kilometrów taka sytu­acja będzie mieć miej­sce. Uczu­cia roz­cza­ro­wa­nia i zło­ści wypeł­nia­ły naszą 5-oso­bo­wą eki­pę. W tym momen­cie dzwo­ni­ły już pozo­sta­łe eki­py, z wia­do­mo­ścia­mi że są już na miej­scu i kupu­ją bile­ty. Na całe szczę­ście parę kilo­me­trów dalej robo­ty się skoń­czy­ły i moż­na było płyn­nie się poru­szać. Tutaj nale­żą się sło­wa uzna­nia dla Tomay’a, któ­ry wycią­gnął z auta ile się da i poka­zał jak szyb­ko moż­na jeź­dzić po nie­miec­kich auto­stra­dach. Wpa­dli­śmy do Han­no­ve­ru, par­king przed sta­dio­nem, szyb­kie prze­bra­nie się w bar­wy klu­bo­we i rusza­my pod kasy bile­to­we. Do meczu kil­ka minut, kolej­ki ogrom­ne, kil­ka­set osób w czer­wo­nych koszul­kach i nasza raczej wyróż­nia­ją­ca się piąt­ka w bar­wach Valen­cii. Choć przy­ku­wa­li­śmy spoj­rze­nia nie­miec­kich fanów, nikt nas nie zacze­pił i czu­li­śmy się bez­piecz­nie. Na sta­dion — sek­tor gości cho­ciaż wypeł­nio­ny kibi­ca­mi Han­no­ve­ru wbie­gli­śmy parę minut po roz­po­czę­ciu meczu.

Mecz

Sek­tor gości znaj­do­wał się za bram­ką, widok nie był naj­lep­szy. Jed­nak były wol­ne miej­sca na bocz­nej try­bu­nie, tak więc niko­mu nie szko­dząc prze­nie­śli­śmy się już całą 12-oso­bo­wą eki­pą parę sek­to­rów dalej. Na sta­dio­nie pano­wa­ła rodzin­nie — pik­ni­ko­wa atmos­fe­ra. Moż­na było odczuć że to nie mecz jest naj­waż­niej­szy, a wspól­ne spę­dza­nie cza­su. I tak małe dzie­ci bie­ga­ły mię­dzy krze­seł­ka­mi z balo­na­mi i inny­mi gadże­ta­mi, rodzi­ce zaja­da­li się róż­ny­mi fast­fo­oda­mi, popi­ja­jąc piwem, któ­re moż­na było zaku­pić na tere­nie sta­dio­nu i wnieść na try­bu­ny. Gołym okiem widać było róż­ni­cę pomię­dzy tym co zasta­li­śmy a „kul­tu­rą” kibi­co­wa­nia na pol­skich sta­dio­nach. Na sta­dio­nie w róż­nych miej­scach dało się zauwa­żyć mniej­sze grup­ki kibi­ców Valen­cii, czy to po bia­łych koszul­kach, czy też po wywie­szo­nych fla­gach Hisz­pa­nii. Nie czu­jąc zagro­że­nia ze stro­ny kibi­ców Han­no­ve­ru, któ­rzy sie­dzie­li wko­ło nas, kil­ka razy zain­to­no­wa­li­śmy gło­śne VALENCIA , zwłasz­cza po strze­lo­nych bram­kach. Co do prze­bie­gu meczu to nie będę się roz­pi­sy­wał, ponie­waż pew­nie każ­dy z Was albo oglą­dał mecz, skrót lub czy­tał spra­woz­da­nia. Jed­no jest pew­ne: oglą­dać uko­cha­ną dru­ży­nę w akcji, być tak bli­sko zawod­ni­ków, wspie­rać ich dopin­giem, albo nawet samą obec­no­ścią to nie­sa­mo­wi­te prze­ży­cie. Mam nadzie­ję że każ­dy kibic Valen­cii z Pol­ski doświad­czy takiej chwi­li, bo emo­cję i uczu­cia z tym zwią­za­ne trud­no opi­sać za pomo­cą słów.

A po meczu…

Po ostat­nim gwizd­ku sędzie­go pod­bie­gli­śmy całą eki­pą za ław­kę rezer­wo­wych Valen­cii. Jako że dzie­li­ła nas odle­głość zale­d­wie kil­ku metrów, kolej­ny raz wznie­śli­śmy grom­kie VALENCIA. Prze­bie­ra­ją­cy się zawod­ni­cy nie mogli tego zigno­ro­wać: obró­ci­li się do nas, zaczę­li nam kla­skać dzię­ku­jąc za doping. David Navar­ro zdjął swo­ją koszul­kę z nume­rem „4″ i rzu­cił w naszym kie­run­ku. Szczę­ścia­rzem oka­zał się Bal­cer, któ­ry zła­pał koszul­kę i cie­szył się jak­by tra­fił szóst­kę w tot­ka. Chy­ba każ­dy z nas zazdro­ścił mu w tym momen­cie. Jesz­cze 2 zawod­ni­ków rzu­ci­ło swo­je koszul­ki a zła­pa­li je hisz­pań­scy i nie­miec­cy kibi­ce Valen­cii któ­rzy sta­li razem z nami. Chwi­lę potem zawod­ni­cy mie­li lek­ki tre­ning — bie­ga­li dooko­ła mura­wy, zarów­no Ci, któ­rzy w meczu nie wystą­pi­li jak i Ci, któ­rzy bra­li w nim udział. Była to oka­zja to poro­bie­nia zdjęć i poroz­ma­wia­nia z kibi­ca­mi na róż­ne tema­ty. Gdy powo­li szy­ko­wa­li­śmy się do opusz­cze­nia sta­dio­nu, Jachu pokle­pał mnie po ramie­niu i wska­zał pal­cem na oso­bę sie­dzą­ca na krze­seł­ku za nami. Przy­pa­try­wa­łem się i nie wie­rzy­łem wła­snym oczom. Llo­ren­te?! Nie, nie­moż­li­we, na spa­rin­gu? Bez obsta­wy? Nie, to nie on. Jesz­cze parę razy powtó­rzy­li­śmy gło­śno nazwi­sko „Llo­ren­te” patrząc się w kie­run­ku owej posta­ci. A owa postać sły­szy że o niej roz­ma­wia­my, pod­no­si pra­wą dłoń w geście przy­wi­ta­nia i pod­cho­dzi do gru­py naszych fanów. Teraz nie mamy wąt­pli­wo­ści: to pre­zes nasze­go klu­bu! Pod­szedł do nas, zaczął roz­ma­wiać z pew­nym kibi­cem z Lon­dy­nu, z któ­rym naj­wy­raź­niej znał się wcze­śniej (kibic ten w krót­kiej roz­mo­wie ze mną powie­dział że pro­wa­dzi angiel­ską stro­nę kibi­ców Valen­cii i że zna nasze vcf.pl i czę­sto tam zaglą­da). Pomy­śla­łem ze dru­gi raz taka oka­zja się nie powtó­rzy: pod­sze­dłem do Llo­ren­te, powie­dzia­łem po angiel­sku że jeste­śmy pol­skim fan­klu­bem, popro­si­łem o zro­bie­nie zdję­cia. Llo­ren­te tyl­ko się uśmie­chał, kiwał gło­wą i powta­rzał „Si Si”. Zro­bił zdję­cie, uści­snął moją dłoń. Na szczę­ście Jachu znał na tyle hisz­pań­ski że powie­dział mu to wszyst­ko co ja pró­bo­wa­łem i uciął sobie krót­ką poga­węd­kę. Oczy­wi­ście wszy­scy kibi­ce zapra­gnę­li mieć zdję­cia z pre­ze­sem, któ­ry wyka­zał się ogrom­ną cier­pli­wo­ścią, pozo­wał, uśmie­chał się, poda­wał dło­nie. Świet­ne zacho­wa­nie, bo prze­cież mógł zaraz po meczu znik­nąć nie­zau­wa­żo­ny. On jed­nak sam pod­szedł do nie­wiel­kiej prze­cież gru­py kibi­ców i zacho­wy­wał się jak jeden z nas. Widać że doce­nił nasze pró­by dopin­gu, to że chcia­ło się nam poje­chać na mecz „o pie­trusz­kę”, widać ze jako gło­wa klu­bu, dba o jego dobry wize­ru­nek zaczy­na­jąc od same­go sie­bie. Ale to co zro­bił potem, prze­ro­sło nasze naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia. Llo­ren­te poże­gnał się z nami i odcho­dząc szep­nął coś do towa­rzy­szą­cej mu oso­by (naj­praw­do­po­dob­niej ktoś ze szta­bu tech­nicz­ne­go). Oso­ba ta pode­szła do nas i powie­dzia­ła że jak pocze­ka­my jesz­cze kil­ka minut to… wyj­dą do nas zawod­ni­cy poroz­da­wać auto­gra­fy! Chwi­le potem z szat­ni wycho­dzą kolej­no zawod­ni­cy, pod­cho­dzą do nas robią zdję­cia, pod­pi­su­ją koszul­ki, sza­li­ki, fla­gi, bile­ty, każ­dy kibic szu­kał cze­go­kol­wiek na czym moż­na było się pod­pi­sać. Emo­cje nie do opi­sa­nia, gra­cze któ­rych znasz z „ekra­nu” są na wycią­gnię­cie ręki. Z tych wra­żeń nie pamię­tam wszyst­kich zawod­ni­ków, ale na pew­no wyszli do nas: César (nawet przy­bił mi piąt­kę), Bru­no, Tino, Joaqu­in, Madu­ro, Pablo, Fegho­uli, Navar­ro i jesz­cze paru, któ­rych moż­na zoba­czyć na zdję­ciach, a w komen­ta­rzach pod tek­stem na pew­no obec­ni na meczu kibi­ce uzu­peł­nią tę listę nazwisk. Wyszedł do nas tak­że Unai Eme­ry. Widać Llo­ren­te dał wyraź­ne pole­ce­nie aby podzię­ko­wa­li nam, kibi­com. Dla nich to parę minut pod­pi­sy­wa­nia i pozo­wa­nia do zdjęć, dla nas — pamiąt­ka na całe życie i wra­że­nia na jesz­cze dłu­gi czas.

Powrót

Po tych wszyst­kich zda­rze­niach oka­za­ło się że minę­ło już spo­ro cza­su i pora zamy­kać sta­dion. Pani „porząd­ko­wa” popro­si­ła nas o opusz­cze­nie obiek­tu, ale wcze­śniej zro­bi­ła nam jesz­cze jed­no wspól­ne zdję­cie. Po opusz­cze­niu sta­dio­nu nasze 3 pod­gru­py roz­dzie­li­ły się. Moja uda­ła się jesz­cze do skle­pu z pamiąt­ka­mi odda­lo­ne­go kil­ka­set metrów od sta­dio­nu (jeden skle­pik znaj­do­wał się tak­że na tere­nie sta­dio­nu). Podróż powrot­na prze­bie­gła bez kom­pli­ka­cji (obie­ca­łem, że to napi­szę to zda­nie).

Kosz­ty:

- Bilet PKP na pociąg TLK bez miej­sców­ki, ze zniż­ka stu­denc­ką w jed­ną stro­nę czy z Prze­my­śla czy Kato­wic, do Pozna­nia to koło 33 zł. Ja bez zniż­ki wyku­pi­łem „bilet podróż­ni­ka” i za 69 zł mogłem jeź­dzić cały weakend pocią­ga­mi TLK po całej Pol­sce, więc wyszło tak jak bilet stu­denc­ki w obie stro­ny.

- Pali­wo, koszt dzie­lo­ny na 5 osób wyniósł 50zł

- Bilet na mecz 20 euro

- Drob­ne opła­ty jak par­king 2 euro za cały postój, auto­stra­da ale tyl­ko w Pol­sce 12 zł, w skle­pie kibi­ca na pamiąt­kę kufel Han­no­ver 96 za 3 euro

Prze­ra­bia­jąc zna­ną rekla­mę piwa, napi­szę:
Bilet na mecz: 100 zł, trans­port 120 zł, uścisk dło­ni Llo­ren­te — bez­cen­ne :)

To by było na tyle moich subiek­tyw­nych wypo­cin. Jest to mój debiut autor­ski więc pro­szę o wyro­zu­mia­łość, z góry prze­pra­szam za błę­dy, jeśli się jakieś zda­rzą. Napi­sa­łem tę rela­cję dla­te­go że wiem, że wie­le osób czy­ta­jąc pomy­śli sobie: „musia­ło być super, następ­nym razem zro­bię wszyst­ko żeby też tam być.” I na tym mi zale­ży, żeby nas, kibi­ców z Pol­ski było jak naj­wię­cej, żeby­śmy razem jeź­dzi­li, pozna­wa­li się, poma­ga­li wza­jem­nie. W przy­szłym roku rusza­my z ofi­cjal­nym sto­wa­rzy­sze­niem, będzie nam łatwiej się zor­ga­ni­zo­wać, ale potrzeb­na do tego jest współ­pra­ca. Taki wyjaz­dy, czy też inne spo­tka­nia, tur­nie­je pił­kar­skie to dosko­na­ła oka­zja aby wza­jem­nie się poznać, zbu­do­wać zaufa­nie. Nie wie­le osób w Han­no­ve­rze zna­ło się wcze­śniej, a jed­nak wszy­scy wspól­nie świet­nie się bawi­li­śmy jak zgra­na pacz­ka przy­ja­ciół. Bo prze­cież wszy­scy jeste­śmy Valen­cia­ni­stas.

Wszyst­kie fot­ki i fil­mi­ki znaj­du­ją się na Forum.