Matematyka czy statystyka wdzierają się do futbolu z każdej możliwej strony. Marzeniem części wielkich tego sportu, jest zredukowanie zawodników do szeregu cyfr, not i wykresów – ta swoista depersonalizacja piłki ułatwiałaby działania na rynku transferowym, czy wystawianie wyjściowego składu. Także dziennikarze czy kibice żyją statystykami i liczbami, przypatrując się serią spotkań bez porażek, średnią ilością trafionych bramek na wyjeździe, czy możliwością historycznego zwycięstwa na Wyspach. I nie ma w tym już chyba nic dziwnego – futbol to napędzany gigantycznymi pieniędzmi biznes, a gdzie pojawiają się pieniądze, tam muszą pojawiać się liczby, tabele, statystyki i kalkulacje.
Gorzej się chyba dzieje, gdy matematyka i statystyka stają się narzędziem wiary kibiców w osiągnięcie określonego sukcesu – my przeżywaliśmy to nie tak dawno temu, analizując różne warianty układu wyników w Lidze Mistrzów, i czerpiąc z tego nadzieję na awans. Gdy nadzieje te okazują się płonne, to ostatnim etapem frustracji kibiców jest porzucenie tych analitycznych nauk, które miały dać odpowiedź na pytanie o prawdopodobieństwo szans, na rzecz metafizyki – którą cechuje rozważanie czy takie szanse w ogóle istnieją, bądź czy zaistnieją w przyszłości.
Metafizyka dziedziną jest wyjątkową, bowiem próbuje dosięgnąć rzeczywistości, za cel badania obierając sobie samo istnienie, oraz w zasadzie zgłębiając wszystko co istnieje. Nie jest jak matematyka, goniąca za abstrakcyjną nieskończonością, nie jest jak statystyka, posługująca się równie abstrakcyjnymi procentami i prawdopodobieństwem. Chce dosięgnąć tego co naprawdę występuje w rzeczywistości, kontemplując samo istnienie, więc nie jest chyba zbyt daleka sfrustrowanemu kibicowi, który nieświadomie zagłębia się w tę jedną z najtrudniejszych dziedzin filozofii, kontemplując ontyczny charakter możliwości zespołu, ponuro rozmyślając o szansach drużyny, które wydają mu się coraz bardziej abstrakcyjne i nierzeczywiste.
Wygląda więc na to, że i piłka miewa aspekty ontologiczne, oznaczające jednak zwykle skrajny pesymizm kibiców. Przeżyć można wróżenie ze statystyk, można zrozumieć mierzenie wartości klubów czy ich budżetów, czyli próbę wyciągania wniosków z porównania stricte ekonomicznego, ale wkradanie się metafizyki w duszę zrozpaczonego kibica nie jest już oznaką niczego innego, jak tylko tragicznej wręcz formy w jakiej znajduje się dany klub.
Najgorsze dla takiego kibica jest to, że takie metafizyczne rozważania nie koją starganych nerwów, choć wydawać by się mogło, że metafizyka, próbująca dosięgnąć rzeczywistości i poziomu istnienia, mogłaby okazać się prawdziwym antidotum na wszelkie dolegliwości płynące ze zbytnio refleksyjnego myślenia. Wszak nauka dosięgająca głębi rzeczywistości odrywać powinna od nieprzyjemnych refleksji i ponurych rozważań. Nic bardziej mylnego – kontemplacja istnienia szans to ostatnie stadium frustracji. Osobliwie ponurej, ironicznie bezsilnej frustracji, bo zazwyczaj prowadzi to do negacji ich istnienia. A to nic przyjemnego dojść do ostatecznego wniosku, że sezon stracony, a szans na nic po prostu nie ma.
I my – mieniący się kibicami Valencii – jesteśmy w takim właśnie momencie, poddając w wątpliwość godną prawdziwego sceptyka możliwość — nawet nie tyle wywalczenia, co raczej włączenia się do walki o cokolwiek cennego w tym sezonie. Nasze szanse wydają się nie istnieć, a nie ma żadnych przesłanek, które mogłyby świadczyć o tym, że kiedyś zaistnieją. Na opis aktualnej sytuacji szkoda i czasu i klawiatury, zresztą, znakomicie zrobił to przede mną Benji, akcentując odarcie ze złudzeń, jakim były dla nas ostatnie dni. Z kolei Marcin90 w swoim tekście dosyć rozpaczliwie pyta dokąd prowadzi droga, na którą ostatnio wkroczyła Valencia, i na próżno doszukiwać się w jego felietonie choćby śladowej ilości nadziei, że będzie to trudna, kręta i wyboista droga, ale prowadząca jednak na szczyty. I nie wspominam tutaj o kolegach z Redakcji aby tylko pochwalić ich kunszt i umiejętności w układaniu myśli w słowa, ale aby podkreślić stan psychiczny większości Valencianistas – jesteśmy w dołku, i bliżej nam do ponurych rozważań na temat utrzymania w lidze, niż do wysnuwania śmiałych planów wdarcia się na szczyt tabeli.
Valencia to dla nas bowiem obecnie desygnat nazwy pokraki, denotacja wyrażenia boiskowe kaleki, uosobienie beztalencia, spersonifikowana bezmyślność, bezradność sama w sobie, wszechobecny chaos i bezrozumna kopanina, przyprawiająca swych fanów o problemy egzystencjalne. Czy to się wkrótce zmieni? Żadna bodaj nauka nie gwarantuje odpowiedzi na takie pytania. Nawet metafizyka…