Plan Doskonały

Wła­śnie obej­rza­łem film Insi­de Man, któ­ry w naszym kra­ju funk­cjo­nu­je pod nazwą widocz­ną w tytu­le tej not­ki. Z tego miej­sca gorą­co pole­cam ową pro­duk­cję. Nie o fil­mie jed­nak będzie, choć był on inspi­ra­cją dla poniż­szych wypo­cin. Rzecz będzie o Quique Flo­re­sie. Tre­ne­rze z pla­nem dosko­na­łym.

Przy­cho­dzi taki czas gdy trze­ba podzię­ko­wać jed­ne­mu szko­le­niow­co­wi i zatrud­nić inne­go. Cza­sem po pro­stu potrze­ba świe­żo­ści, bo pewien model w danej dru­ży­nie się wyczer­pał. Owszem, są chlub­ne wyjąt­ki jak sir Alex Fer­gu­son, ale one tyl­ko potwier­dza­ją tę regu­łę. Cza­sa­mi zda­rza się, że dany tre­ner się po pro­stu nie spraw­dza. Może mu bra­ko­wać umie­jęt­no­ści, albo po pro­stu to nie jest “jego miej­sce”. Bywa też tak, że pre­zes klu­bu ma zbyt buj­ną wyobraź­nię i w jej ramach zmie­nia co rusz tre­ne­rów licząc, iż któ­ryś w koń­cu osią­gnie z dru­ży­ną wyma­rzo­ny suk­ces. Chy­ba jed­nak naj­czę­ściej zda­rza się, że szko­le­nio­wiec prze­gry­wa kil­ka meczów z rzę­du, spa­da na łeb na szy­ję w ligo­wej tabe­li i musi odejść

Był sobie tre­ner Clau­dio Ranie­ri i pro­wa­dził on Valen­cię jako entre­na­dor dwu­krot­nie. Zga­du­ję, że ów pan nie zna przy­sło­wia “Nie wcho­dzi się dwa razy do tej samej rze­ki”. Nawet jeśli je zna, to swe­go cza­su nie potra­fił wycią­gnąć z nie­go wła­ści­wych wnio­sków. Jak to się skoń­czy­ło wie­my chy­ba wszy­scy*. Niech wcze­śniej­szy aka­pit posłu­ży za swo­istą alu­zję do dru­gie­go razu w wyko­na­niu Clau­dio R. Skończ­my jed­nak wło­skie roman­si­dła i przejdź­my do sed­na. Odszedł Ranie­ri, niech żyje Flo­res! Pierw­szy sezon wiel­bi­ciel ele­ganc­kich sza­li­ków zali­czył zgod­nie pla­nem mini­mum. Miał awan­so­wać do Ligi Mistrzów dzię­ki cze­mu zasi­lił­by klu­bo­wy skar­biec i powró­cił wraz z klu­bem na dogod­ne miej­sce do ata­ku na tro­fea.

Rok następ­ny miał przy­nieść zwy­cię­stwa. Z począt­ku szło dosko­na­le. Ale ide­al­nie zapla­no­wa­nym rów­na­niu poja­wi­ła się zmien­na, któ­rej nie spo­sób było prze­wi­dzieć. Kon­tu­zje. I choć (pra­wie) do same­go koń­ca pod­opiecz­ni Miste­ra wal­czy­li o tytuł w La Liga, a w Cham­pions League zaszli naj­da­lej z dru­żyn hisz­pań­skich, nie­do­syt pozo­stał. Nie­to­perz z Mestal­la nie nasy­cił się krwią i zaczął szu­kać ofia­ry. Padło na nie­do­szłe­go zbaw­cę — tre­ne­ra. Wygłod­nia­łe hie­ny, któ­re nie­kie­dy same sie­bie nazy­wa­ją kibi­ca­mi poczę­ły dodat­ko­wo kąsać i pod­sy­cać atmos­fe­rę rychłe­go ska­za­nia na pożar­cie. Wytraw­ni wodzo­wie uczą się na swo­ich i cudzych błę­dach. Za krót­ka ław­ka? -Trze­ba ją wydłu­żyć. Nie­po­kor­ni zawod­ni­cy? -Zesłać na cięż­kie robo­ty do Bil­bao. Za dobry start i zadysz­ka na fini­szu? -Zacznie­my truch­tem i będzie­my się roz­krę­cać z metra na metr.

Quique znów ma plan dosko­na­ły. Nie wie­rzy­cie? Gdy zaczy­na­łem oglą­dać film o któ­rym wspo­mi­na­łem, też nie wie­rzy­łem. Usiądź­cie wygod­nie, bo szy­ku­je się dłu­uuuugi seans pełen zwro­tów akcji. Finał nato­miast, jak­że­by ina­czej być mogło, będzie dosko­na­ły

*Jeśli mimo wszyst­ko nie wiesz, poczy­taj tro­chę dro­gi czy­tel­ni­ku, albo użyj “MOCY” (czy­taj Google)