Wielka zasługa Koemana

Wśród fanów Los Ches utar­ło się prze­ko­na­nie, jako­by obec­ny szko­le­nio­wiec eki­py — Ronald Koeman był jedy­nie źró­dłem same­go zła. Tym­cza­sem, być może nara­ża­jąc się na szy­ka­ny ze stro­ny kibi­ców doma­ga­ją­cych się natych­mia­sto­wej zmia­ny tre­ne­ra, śmiem twier­dzić iż Holen­der ma jed­ną ogrom­ną zasłu­gę.

Jesz­cze rok, dwa, trzy lata temu każ­dą poraż­kę Ches prze­ży­wa­łem napraw­dę moc­no.  Nie­rzad­ko Nie­to­pe­rze tra­cąc punk­ty w ligo­wej potycz­ce psu­ły mi humor, ba odbie­ra­ły nawet chwi­lo­wo chęć do życia. Tym­cza­sem następ­ca Quique Flo­re­sa, dzię­ki swym nie­spo­dzie­wa­nie “wspa­nia­łym wyni­kom”, jakie osią­ga pro­wa­dząc Ches (mowa tu o18 punk­tach w 20 ligo­wych potycz­kach), do pora­żek naj­zwy­czaj­niej na świe­cie mnie przy­zwy­cza­ił. Przed każ­dym kolej­nym spo­tka­niem, cho­ciaż­by z dru­ży­na­mi typu Mur­cia, czy Alba­ce­te (nazwy uży­te zupeł­nie przy­pad­ko­wo), jestem nie­mal w stu pro­cen­tach pew­ny poraż­ki, dla­te­go też utra­ta kolej­nych trzech punk­tów — zja­wi­sko nader czę­ste — nie wywie­ra już na mnie nie­mal żad­ne­go wpły­wu i nie jest dla mnie żad­nym zasko­cze­niem. Dzię­ki Koema­no­wi do każ­de­go spo­tka­nia pod­cho­dzę, i śmiem twier­dzić, iż nie jestem w tym osa­mot­nio­ny, na zasa­dzie “lepiej być miło zasko­czo­nym, niż się bole­śnie roz­cza­ro­wać”. Dla­te­go też dzi­siej­sza poraż­ka z Mur­cią nie spra­wi­ła mi nawet zbyt wiel­kiej przy­kro­ści, bowiem już przed spo­tka­niem byłem pewien, iż po 90 minu­tach gry (?) kon­to punk­to­we Ches zmia­nie nie ule­gnie. Zwy­cię­stwa nato­miast, choć odno­szo­ne tak rzad­ko, spra­wia­ją radość kil­ku­krot­nie więk­szą niż za cza­sów Beni­te­za, gdy były one dla nas czymś w rodza­ju chle­ba powszech­ne­go.

Tak więc panie Koeman, wyko­nał pan dobrą robo­tę.