Argentyńska demolka

Lionel Messi

Nie łatwo jest być kibi­cem Valen­cii. Gdy zespół jedzie na Camp Nou uczu­cia kibi­ca tako­we­go okre­ślić moż­na by jako moc­no ambi­wa­lent­ne —  z jed­nej stro­ny wie, że jego uko­cha­na dru­ży­na tra­ci do Bar­ce­lo­ny zale­d­wie osiem oczek, z dru­giej pod­skór­nie czu­je, że gdy try­by machi­ny skon­stru­owa­nej przez Pepa Guar­dio­lę odpo­wied­nio się zazę­bią, to jedy­nym co pozo­sta­je — nawet jego uko­cha­nej dru­ży­nie — jest ocze­ki­wa­nie na łagod­ny wymiar kary.

Eme­ry posta­wił wszyst­ko na jed­ną kar­tę. Nie było ase­ku­ranc­twa, nie było muro­wa­nia bram­ki — albo bie­rze­my wszyst­ko, albo wra­ca­my na tar­czy. Począ­tek zapo­wia­dał się nad wyraz obie­cu­ją­co. Do dwu­dzie­stej minu­ty “Nie­to­pe­rze” nie tyl­ko gra­ły na boisku rywa­la z Kata­lo­nii jak rów­ny z rów­nym — “Nie­to­pe­rze” na tym boisku pro­wa­dzi­ły. Jak się jed­nak mia­ło oka­zać, tego wie­czo­ra bar­ce­loń­ska machi­na — choć roz­krę­ca­ła się powo­li — była odpo­wied­nio naoli­wio­na; na nasze nie­szczę­ście.

Wynik: 5:1, pro­cent posia­da­nia pił­ki: 65 do 35. Ktoś nie oglą­da­ją­cy meczu dru­giej i trze­ciej siły w Hisz­pa­nii mógł­by powie­dzieć, że wynik i sta­ty­sty­ka są dla Valen­cii kata­stro­fal­ne. Mylił­by się jed­nak, bo jego kole­ga, oglą­da­ją­cy “star­cie” obu tych dru­żyn powie­dział­by mu, że to dla Valen­cii wynik nie naj­gor­szy, zwa­żyw­szy na fakt, że rów­nie dobrze mógł­by on być dwu­krot­nie wyż­szy.

Być może wyglą­dał­by on ina­czej. Być może. Trze­ba by jed­nak jakiejś tajem­nej mocy, któ­ra potra­fi­ła­by odcza­ro­wać valen­ciań­skich sto­pe­rów i pił­ka­rzy środ­ko­wej linii, zamie­nia­nych przez pew­ne­go argen­tyń­skie­go magi­ka w pachoł­ki tre­nin­go­we.

Przed meczem Die­go Alves — nota­be­ne ten, któ­ry uchro­nił Valen­cię przed kom­plet­ną kom­pro­mi­ta­cją — powie­dział, że nie ma takiej siły, któ­ra powstrzy­ma­ła­by Lio­ne­la Mes­sie­go, gdy ten jest w swo­jej naj­lep­szej dys­po­zy­cji. Miał rację. Dziś już wie­my, że nawet jeśli taka siła ist­nie­je, to z pew­no­ścią nie posia­da­ją jej pił­ka­rze z Mestal­la.

Kibic “Nie­to­pe­rzy” otrzy­mał dziś bar­dzo gorz­ką piguł­kę do prze­łknię­cia.  W jej skład weszły nadzie­ja wymie­sza­na z przy­gnę­bie­niem, wia­ra ze zre­zy­gno­wa­niem i wresz­cie — duma ze wsty­dem. Ale czy war­to szu­kać win­nych? Bo gdy­by tak  się zasta­no­wić to kto mógł­by dziś z tak dys­po­no­wa­ną Bar­ce­lo­ną wygrać?

Z dru­giej stro­ny Unai Eme­ry po każ­dym meczu z Bar­cą mówi, że nale­ży wycią­gnąć wnio­ski z naszych błę­dów. Zapew­ne posta­wa to roz­sąd­na, tak się jed­nak skła­da, że te wnio­ski wycią­ga­my od paru ład­nych lat i… mamy to co mamy.

Powtó­rzę na koniec: nie łatwo jest być kibi­cem Valen­cii. Przez wzgląd na coraz już bar­dziej odle­głą histo­rię klu­bu i  znacz­nie mniej odle­głe utrzy­my­wa­nie się jego dru­ży­ny, w pew­nym dystan­sie, ale jed­nak tuż za ple­ca­mi sil­niej­szych rywa­li z Bar­ce­lo­ny i Madry­tu, nie wie on do koń­ca czy ma wie­rzyć w zwy­cię­stwo swo­jej dru­ży­ny na tere­nie znacz­nie moc­niej­sze­go prze­ciw­ni­ka, czy liczyć, że jakimś cudem uda się unik­nąć demol­ki, tudzież szczę­śli­wie zre­mi­so­wać.

Dziś demol­ki unik­nąć się nie uda­ło. Dziś ta demol­ka sta­ła się udzia­łem “bia­ło-czar­nych” za spra­wą cudow­ne­go magi­ka z Argen­ty­ny, któ­re­mu nie dał rady ani nie­znisz­czal­ny “El Capi­ta­no” z nowym kon­trak­tem, ani pewien sto­per z Fran­cji, któ­ry miał być osto­ją for­ma­cji defen­syw­nej dru­ży­ny Miste­ra, ani nawet wyczy­nia­ją­cy cuda, lata­ją­cy w powie­trzu bram­karz z Bra­zy­lii.

Eme­re­mu bra­wa za odwa­gę; może nie wyszło naj­le­piej, ale jakoś wyszło. Kibi­com nato­miast pro­po­nu­ję szkla­necz­kę meli­sy i pocie­sze­nie się, że…przecież zawsze mogło być gorzej.

Na koniec waż­ny apel doty­czą­cy pew­ne­go “Żoł­nie­rza”. Miał grać na Camp Nou, ale zda­je się, że zagi­nął w akcji. Jest podej­rze­nie, że wybrał się — nie­co przed­wcze­śnie — do Pol­ski aby uczest­ni­czyć w Mistrzo­stwach Euro­py. Każ­dy kto go zoba­czy pro­szo­ny jest o bez­zwłocz­ny kon­takt z klu­bem Valen­cia CF.

Mimo wszyst­ko — Amunt i dobrej nocy !

fot. Super­De­por­te