Nie łatwo jest być kibicem Valencii. Gdy zespół jedzie na Camp Nou uczucia kibica takowego określić można by jako mocno ambiwalentne — z jednej strony wie, że jego ukochana drużyna traci do Barcelony zaledwie osiem oczek, z drugiej podskórnie czuje, że gdy tryby machiny skonstruowanej przez Pepa Guardiolę odpowiednio się zazębią, to jedynym co pozostaje — nawet jego ukochanej drużynie — jest oczekiwanie na łagodny wymiar kary.
Emery postawił wszystko na jedną kartę. Nie było asekuranctwa, nie było murowania bramki — albo bierzemy wszystko, albo wracamy na tarczy. Początek zapowiadał się nad wyraz obiecująco. Do dwudziestej minuty “Nietoperze” nie tylko grały na boisku rywala z Katalonii jak równy z równym — “Nietoperze” na tym boisku prowadziły. Jak się jednak miało okazać, tego wieczora barcelońska machina — choć rozkręcała się powoli — była odpowiednio naoliwiona; na nasze nieszczęście.
Wynik: 5:1, procent posiadania piłki: 65 do 35. Ktoś nie oglądający meczu drugiej i trzeciej siły w Hiszpanii mógłby powiedzieć, że wynik i statystyka są dla Valencii katastrofalne. Myliłby się jednak, bo jego kolega, oglądający “starcie” obu tych drużyn powiedziałby mu, że to dla Valencii wynik nie najgorszy, zważywszy na fakt, że równie dobrze mógłby on być dwukrotnie wyższy.
Być może wyglądałby on inaczej. Być może. Trzeba by jednak jakiejś tajemnej mocy, która potrafiłaby odczarować valenciańskich stoperów i piłkarzy środkowej linii, zamienianych przez pewnego argentyńskiego magika w pachołki treningowe.
Przed meczem Diego Alves — notabene ten, który uchronił Valencię przed kompletną kompromitacją — powiedział, że nie ma takiej siły, która powstrzymałaby Lionela Messiego, gdy ten jest w swojej najlepszej dyspozycji. Miał rację. Dziś już wiemy, że nawet jeśli taka siła istnieje, to z pewnością nie posiadają jej piłkarze z Mestalla.
Kibic “Nietoperzy” otrzymał dziś bardzo gorzką pigułkę do przełknięcia. W jej skład weszły nadzieja wymieszana z przygnębieniem, wiara ze zrezygnowaniem i wreszcie — duma ze wstydem. Ale czy warto szukać winnych? Bo gdyby tak się zastanowić to kto mógłby dziś z tak dysponowaną Barceloną wygrać?
Z drugiej strony Unai Emery po każdym meczu z Barcą mówi, że należy wyciągnąć wnioski z naszych błędów. Zapewne postawa to rozsądna, tak się jednak składa, że te wnioski wyciągamy od paru ładnych lat i… mamy to co mamy.
Powtórzę na koniec: nie łatwo jest być kibicem Valencii. Przez wzgląd na coraz już bardziej odległą historię klubu i znacznie mniej odległe utrzymywanie się jego drużyny, w pewnym dystansie, ale jednak tuż za plecami silniejszych rywali z Barcelony i Madrytu, nie wie on do końca czy ma wierzyć w zwycięstwo swojej drużyny na terenie znacznie mocniejszego przeciwnika, czy liczyć, że jakimś cudem uda się uniknąć demolki, tudzież szczęśliwie zremisować.
Dziś demolki uniknąć się nie udało. Dziś ta demolka stała się udziałem “biało-czarnych” za sprawą cudownego magika z Argentyny, któremu nie dał rady ani niezniszczalny “El Capitano” z nowym kontraktem, ani pewien stoper z Francji, który miał być ostoją formacji defensywnej drużyny Mistera, ani nawet wyczyniający cuda, latający w powietrzu bramkarz z Brazylii.
Emeremu brawa za odwagę; może nie wyszło najlepiej, ale jakoś wyszło. Kibicom natomiast proponuję szklaneczkę melisy i pocieszenie się, że…przecież zawsze mogło być gorzej.
Na koniec ważny apel dotyczący pewnego “Żołnierza”. Miał grać na Camp Nou, ale zdaje się, że zaginął w akcji. Jest podejrzenie, że wybrał się — nieco przedwcześnie — do Polski aby uczestniczyć w Mistrzostwach Europy. Każdy kto go zobaczy proszony jest o bezzwłoczny kontakt z klubem Valencia CF.
Mimo wszystko — Amunt i dobrej nocy !
fot. SuperDeporte