Heraklit obalony

Przed ponad 2500 laty, w odle­głym Efe­zie żył sza­no­wa­ny i nie­zwy­kle powa­ża­ny czło­wiek – Hera­klit mu było na imię. Nie zaj­mo­wał się on niczym spe­cjal­nym, z nad­mia­ru wol­ne­go cza­su nie­kie­dy po pro­stu myślał. Nie miał on Inter­ne­tu, nie posia­dał tele­fo­nu komór­ko­we­go ani nawet kom­pu­te­ra, trud­no więc było mu zro­zu­mieć ota­cza­ją­cą go rze­czy­wi­stość. Obser­wu­jąc świat jed­nak doszedł do pew­nych cie­ka­wych wnio­sków – w spo­rym uprosz­cze­niu może­my powie­dzieć, że zauwa­żył zmien­ność i nie­trwa­łość przy­ro­dy, ale wyróż­nił w niej sta­ły czyn­nik, któ­re te zmia­ny powo­do­wał, a nazwał go dosyć sze­ro­kim jak się oka­za­ło poję­ciem – a mia­no­wi­cie logo­sem. Prócz tego, że ów logos był czymś sta­łym, okre­śla­ją­cym cha­rak­ter zmian jakie w świe­cie zacho­dzą, był on rozum­nym ele­men­tem cha­otycz­nej rze­czy­wi­sto­ści. Świad­czyć to mia­ło o tym, że wszel­kie zmia­ny jakie zacho­dzą, a nie­wąt­pli­wie zacho­dzą i zacho­dzić muszą, powo­do­wa­ne są czyn­ni­kiem natu­ry rozum­nej. Przez wie­ki zasta­na­wia­no się, czy taki podział świa­ta, wyróż­nia­ją­cy w nim zmien­ną rze­czy­wi­stość i trans­cen­dent­ny ele­ment, któ­ry okre­śla jej zmien­ność jest pra­wi­dło­wy. Dziś, po ponad 25 wie­kach histo­rii wyda­je się, że choć pod jed­nym wzglę­dem ojciec Hera­klit nie miał racji – zmia­ny nie zawsze mają cha­rak­ter rozum­ny. A dowo­dzi tego w naj­prost­szy spo­sób sytu­acja, w jakiej obec­nie znaj­du­je się Valen­cia.

Nie wiem czy Juan Soler przej­dzie do histo­rii jako czło­wiek, któ­ry doszczęt­nie oba­lił teo­rię Hera­kli­ta, ale wiem, że pro­po­no­wa­ne przez nie­go zmia­ny nie mogą być efek­tem dzia­ła­nia rozum­ne­go logo­su. Któż bowiem, kie­ru­ją­cy się rozu­mem, zezwa­la na poni­ża­nie kapi­ta­na swo­je­go zespo­łu, albo wie­lo­let­nie­go pierw­sze­go bram­ka­rza, czy też bodaj naj­bar­dziej odda­ne­go klu­bo­wi zawod­ni­ka, któ­ry gdy­by posia­dał dwa ser­ca, za każ­dym razem w grę wkła­dał­by oby­dwa? I kto jed­no­cze­śnie zapew­nia, że zawod­ni­cy ci są nadal w klu­bie, a pomi­nię­cie przy powo­ła­niach mia­ło jedy­nie cha­rak­ter epi­zo­dycz­ny, dając rów­no­cze­śnie wol­ną rękę tre­ne­ro­wi, któ­ry bez zbęd­nych cere­gie­li pił­ka­rzy tych ska­zu­je na wygna­nie? Kto w ogó­le może zaufać i na wszyst­ko pozwa­lać czło­wie­ko­wi, któ­ry bun­tu­je do sie­bie pił­ka­rzy, roz­sa­dza­jąc klub od wewnątrz, a gra zespo­łu od cza­su jego przyj­ścia to jed­na wiel­ka kata­stro­fa, więk­sza ani­że­li wyciek z tan­kow­ca na peł­nym oce­anie? Zmia­ny w klu­bie jak i w przy­ro­dzie są koniecz­ne, to fakt, ale nic nie stoi na prze­szko­dzie, aby mia­ły być one prze­pro­wa­dzo­ne z twór­czym uży­ciem naj­wy­żej uło­żo­nej czę­ści cia­ła przy posta­wie pio­no­wej. A wyrzu­ca­nie pił­ka­rzy z waż­nym kon­trak­tem z dru­ży­ny, jed­no­cze­śnie bez zgo­dy na jego obu­stron­ne roz­wią­za­nie, i nara­ża­nie się na gigan­tycz­ne odszko­do­wa­nie jest raczej czyn­no­ścią wyklu­cza­ją­cą jaką­kol­wiek inge­ren­cję inte­lek­tu. Czy to rozum­ny logos spra­wił, iż Albel­da, przed rokiem okre­śla­ny jako „Samu­el Eto’o Valen­cii”, pił­karz uwa­ża­ny za krę­go­słup zespo­łu, nie­zbęd­ny w każ­dej minu­cie gry, stał się per­so­ną non gra­ta, pierw­szym na liście do odstrza­łu, a nie cho­ciaż­by przy­mu­so­wej pił­kar­skiej reso­cja­li­za­cji? Nie roz­grze­szam ja bynaj­mniej Albel­dy, któ­ry moc­no obni­żył loty, ale chcę pod­kre­ślić, że wszyst­ko mogło zor­ga­ni­zo­wa­ne mogło zostać ina­czej, bez nara­ża­nia się na finan­so­we stra­ty, bez dep­ta­nia god­no­ści zasłu­żo­nych pił­ka­rzy, bez bun­to­wa­nia kibi­ców i robie­nia z klu­bu pośmie­wi­ska, na oczach całe­go świa­ta. Nie myśla­łem, że zale­d­wie mie­siąc cza­su potrze­bo­wać będzie Juan Soler, aby mnie osta­tecz­nie prze­ko­nać, iż na pre­ze­sa Valen­cii nie nada­je się on w stop­niu naj­mniej­szym. I łudzę się jesz­cze, że jed­nak to “ojciec Hera­klit” miał rację – wte­dy prze­ja­wem dzia­ła­nia rozum­ne­go logo­su będzie nie dal­sza destruk­cja zespo­łu i desta­bi­li­za­cja klu­bu, ale prze­ję­cie wła­dzy przez Vicen­te Soria­no, obie­cu­ją­ce­go nam wszyst­kim lep­szą przy­szłość…