O Villi (nie)przenosinach

Szcze­rze wąt­pię czy Vil­la napraw­dę ma ocho­tę na Real i czy rze­czy­wi­ście wszyst­ko jest już „doga­da­ne” co były łaska­we zasu­ge­ro­wać nam wczo­raj­sze wyda­nia gazet. To oczy­wi­ste, że sko­ro tyl­ko sezon praw­dzi­wy się skoń­czył, pora zacząć sezon ogór­ko­wy. Mar­ki, Asy, La Gazet­ty i inne za coś swym redak­to­rom pła­cić muszą — nie wypa­da prze­cież by redak­tor dosta­wał pie­niąż­ki za dar­mo, tyl­ko dla­te­go, że nie ma nic sen­sow­ne­go do opi­sy­wa­nia, praw­da?

Zostaw­my fak­ty gaze­to­we, wróć­my do fak­tów. Vil­la aktu­al­nie jest zawod­ni­kiem Valen­cii, któ­ra to z kolei w real­nym i poważ­nym kry­zy­sie finan­so­wym się znaj­du­je i w razie potrze­by oraz odpo­wied­nio wyso­kiej ofer­ty, Vil­lę sprze­da. Praw­dą rów­nież jest, że Vil­la kil­ka­krot­nie otwar­cie dekla­ro­wał swo­ją pre­fe­ren­cję do gry w Hisz­pa­nii (kto rozum­ny nie chciał­by grać na Pół­wy­spie Ibe­ryj­skim, hę?) — tę kon­kret­ną praw­dę przy­ta­czam z uwa­gi na cyto­wa­ne­go wczo­raj w wie­lu mediach skau­ta Chel­sea.

Jak to się ma do tego, że Valen­cia ma być rze­ko­mo doga­da­na z Madris­si­mo? Chy­ba nijak. Zastrze­gam sobie tchó­rzow­sko „chy­ba” na wypa­dek, gdy­by moje rozu­mo­wa­nie oka­za­ło się w przy­szło­ści nie­war­te fun­ta kła­ków, jed­nak jest to nie­pew­ność raczej na pozio­mie mar­gi­ne­su pomył­ki i tak ją nale­ży trak­to­wać.

Wszy­scy prze­cież wie­my jaką ser­decz­ną miło­ścią darzy się Valen­cia i Real. Wypa­da tu wspo­mnieć choć­by przy­pa­dek nie­ja­kie­go Pre­dra­ga Mija­to­vi­cia, byłe­go Valen­cia­ni­sty i następ­czych po tym­że nie­do­szłych prób trans­fe­ro­wa­nia Nie­to­pe­rzy na San­tia­go Bér­na­beu. Zna­na też jest regu­lar­nym bywal­com VCF.pl aktu­al­na kon­dy­cja „przy­jaź­ni” mię­dzy „wiel­kim”, sto­łecz­nym Blan­co, a „pro­win­cjo­nal­nym i małym” plan­ta­to­rem poma­rań­czy.

Czyn­ni­kiem koniecz­nym do uwzględ­nie­nia w naszym rów­na­niu jest oczy­wi­ście rów­nież szał trans­fe­ro­wy nowe­go — sta­re­go pre­ze­sa Realu. Zda­je się on reali­zo­wać swo­ją wła­sną kam­pa­nię: „Dziś Kaká, jutro Cri­stia­no, poju­trze Vil­la, za mie­siąc cały Świat!”, któ­ra ma przy­nieść jemu oraz klu­bo­wi (pod warun­kiem, iż nie wyzna­je on przy­pad­kiem zmo­dy­fi­ko­wa­nej dla wła­snych potrzeb zasa­dy „Kró­la Słoń­ce” — klub to Ja) nie­śmier­tel­ną chwa­łę, ogrom tytu­łów i pie­nią­dze ze sprze­da­ży wize­run­ku swo­ich zaku­pów1. I oczy­wi­ście, to wszyst­ko i jesz­cze wię­cej tak­że po temu, a może nawet przede wszyst­kim po temu, by „pomścić się na Poga­nach”, któ­rzy ska­la­li swy­mi nie­god­ny­mi łap­ska­mi świę­te pucha­ry.

Spójrz­my real­nie, ale pisząc real­nie mam na myśli wła­ści­we zna­cze­nie tego sło­wa, a nie ewen­tu­al­ne sko­ja­rze­nia z klu­bem, któ­ry mi — kibi­co­wi Valen­cii — co sezon krew psu­je. Co sezon pró­bu­je kogoś pod­ku­pić. Co sezon znie­wa­ża i zarzu­ca moim ulu­bień­com brak ambi­cji, li tyl­ko dla­te­go, że nie noszą bia­łej koszul­ki z emble­ma­tem zawie­ra­ją­cym kró­lew­ską koro­nę. Real­nie patrząc, to do Madry­tu ma wresz­cie przy­być, po kil­ku seriach przy­dłu­giej już tele­no­we­li por­tu­gal­skiej o skrzyw­dzo­nym i ucie­mię­żo­nym przez złe­go, żują­ce­go gumę star­ca chłop­cu, Sami-Wie­cie-Kto-Jest-Naj­lep­szym-Zawod­ni­kiem-Na-Świe­cie-I-Wca­le-Nie-Nur­ku­je. Real­nie patrząc, prócz Sami-Wie­cie-Kogo, w sto­li­cy Hisz­pa­nii jest już Kaká. Vil­la do kom­ple­tu? Było­by na pozór miło, ale czy na pew­no dla same­go Vil­li?

Czy tam rze­czy­wi­ście był­by tym samym, nie­skrę­po­wa­nym Vil­lą, któ­rym jest na Mestal­la? Czy nie zgi­nął by w tłu­mie Kaka­cza­ków i CR-dzie­wią­tek? Może i to wyda­wać się kuszą­ce — grać w praw­dzi­wej Dru­ży­nie Marzeń, gdzie cza­ro­dzie­je bie­ga­ją obok sie­bie i tyl­ko siłą swej tele­pa­tii kon­stru­ują bajecz­ne akcje, o któ­rych będzie się roz­pra­wiać przez wie­ki, dodaj­my — nie nad­wy­rę­ża­jąc się przy tej czyn­no­ści zanad­to. To zaiste, jak już wspo­mnia­łem, kuszą­ce; czy nie jest to jed­nak zwy­kła ułu­da? Jak miał­by Pel­le­gri­ni pogo­dzić poten­cjał ofen­syw­ny całej tej wspa­nia­łej trój­ki? Ja sobie tego nie wyobra­żam. A co jeśli boski pre­zes posta­no­wi trój­kę prze­mie­nić w czwór­kę lub piąt­kę i nie zechce sły­szeć o sadza­niu swo­ich dro­go­cen­nych klej­no­tów na ław­ce? Czy histo­ria napraw­dę nie zna już podob­nych prób kre­owa­nia „fan­ta­stycz­nych” zespo­łów? Czy Vil­la, mimo swej bez­sprzecz­nej auten­tycz­nej prze­wa­gi nad każ­dym, powia­dam każ­dym aktu­al­nym napast­ni­kiem Realu zwa­ne­go Rze­czy­wi­stym, będzie miał dość siły by prze­bić się mię­dzy Gran Rau­lem, a „cudow­nym zbaw­cą” w posta­ci Higu­aína? Czy kolej­ka do gry w ofen­sy­wie Madry­tu nie zaczy­na się robić nie­co przy­cia­sna?

I na koniec, ostat­nie pyta­nia — Czy Vil­la wie­lo­krot­nie nie zapew­niał, że w Valen­cii jest szczę­śli­wy? Czy kie­dy­kol­wiek dał kibi­com Valen­cii powód do nazwa­nia go kola­bo­ran­tem lub zdraj­cą? Czy kie­dy­kol­wiek wywie­rał pre­sję na rzecz wytrans­fe­ro­wa­nia sie­bie same­go „do więk­sze­go klu­bu”?

Zosta­wiam Cię, wytrwa­ły do koń­ca w lek­tu­rze czy­tel­ni­ku z tymi pyta­nia­mi i dzie­lę się jed­no­cze­śnie z Tobą nadzie­ją, że jeśli nawet Vil­la zosta­nie, z eko­no­micz­nych powo­dów sprze­da­ny, to nie do dru­ży­ny, któ­ra swój cha­rak­ter i wiel­kość kupu­je za pie­nią­dze.


Przy­pi­sy:

  • 1 — autor chciał użyć tutaj sfor­mu­ło­wa­nia „hero­sów”, ale po chwi­li wyda­ło mu się ono, wobec metod pre­ze­sa Flor­ka, wyjąt­ko­wo nie­ade­kwat­ne.