10 gwoździ do trumny Quique

Dymi­sja Quique Flo­re­sa, w zapew­nie­niu pre­zy­den­ta klu­bu – Juana Sole­ra, nie była impul­syw­ną decy­zją po poraż­ce z Sevil­lą, mia­ły na nią się skła­dać zarów­no ostat­nie sła­be wyni­ki, jak i bez­barw­ny styl gry, któ­ry już nie­raz wypo­mi­na­li tre­ne­ro­wi kibi­ce. Co jed­nak było przy­czy­ną takiej gry zespo­łu, któ­ry w poprzed­nim sezo­nie choć zali­czał wpad­ki ze „sła­by­mi” rywa­la­mi (w cudzy­sło­wie, bo w La Liga nie ma sła­bych dru­żyn), ale z naj­sil­niej­szy­mi wal­czył jak rów­ny z rów­nym? Z hisz­pań­skich dru­żyn to wła­śnie „Nie­to­pe­rze” zaszli naj­da­lej w roz­gryw­kach Ligii Mistrzów, i to pomi­mo olbrzy­miej, nie­wy­obra­żal­nej wręcz pla­gi kon­tu­zji, jaka dosię­gła Valen­cię po zale­d­wie kil­ku tygo­dniach ligo­wych zma­gań. Oto – moim zda­niem – 10 „gwoź­dzi do trum­ny” *** Quique Flo­re­sa – 10 przy­czyn kiep­skich wyni­ków i sty­lu gry jego pod­opiecz­nych, widzia­nych okiem kibi­ca Valen­cii.

1. Kon­tu­zja Edu. Nikt zwią­za­ny z Valen­cią nie ma wąt­pli­wo­ści, że zdro­wy Edu był­by lide­rem nie tyl­ko dru­ży­ny, ale i swo­jej repre­zen­ta­cji. Jego dłu­go­trwa­ła już kon­tu­zja wymu­si­ła grę w środ­ku mało kre­atyw­ny­mi zawod­ni­ka­mi, i sche­ma­tycz­ne gra­nie z wyko­rzy­sta­niem wyłącz­nie skrzy­deł. Sama kon­tu­zja Edu może nie była­by tak fatal­na w skut­kach, bo prze­cież szu­ka­no sub­sty­tu­tu dla rewe­la­cyj­ne­go Bra­zy­lij­czy­ka jed­nak…

2. Kon­tu­zja spro­wa­dzo­ne­go za gru­be pie­nią­dze w ostat­nich dniach trans­fe­ro­we­go okien­ka Manu­ela Fer­nan­de­sa zupeł­nie pokrzy­żo­wa­ła tre­ne­ro­wi pla­ny, wpły­nę­ła na zupeł­ny brak kre­atyw­no­ści w środ­ku. Wyda­wa­ło się, że może…

3. Ruben Bara­ja jest jesz­cze w sta­nie pocią­gnąć zespół, jed­nak Hisz­pan jest już cie­niem same­go sie­bie z naj­lep­szych swo­ich lat. A wespół z jesz­cze słab­szym ostat­nio…

4. Davi­dem Albel­dą, któ­ry po zgar­nię­ciu lukra­tyw­ne­go kon­trak­tu zupeł­nie obni­żył loty, śro­dek pola Valen­cii wię­cej pożyt­ku przy­no­sił nie swo­je­mu zespo­ło­wi, lecz pił­ka­rzom rywa­li, któ­rych prze­pusz­czał niczym nad­prze­wod­nik prze­pły­wa­ją­ce elek­tro­ny. Na domiar złe­go….

5. Jak łapie się pił­kę w ręce zapo­mniał już chy­ba San­tia­go Cani­za­res, któ­re­go ot tak na ław­ce posa­dzić po pro­stu nie było moż­na. Cani­za­res pra­co­wał usil­nie na ław­kę rezer­wo­wych, cze­go się wresz­cie docze­kał po kil­ku kom­pro­mi­tu­ją­cych wystę­pach. Bram­karz więc nie zachwy­cał, nie zachwy­cał rów­nież filar, dziu­ra­wej jak tuzin serów szwaj­car­skich defen­sy­wy Valen­cii -

6. Raul Albiol, ulu­bie­niec Flo­re­sa, któ­ry zagrał we wszyst­kich meczach klu­bu, ba – w każ­dym po peł­ne 90 minut. Albiol mie­wał bar­dzo dobre wystę­py, ale nie był w sta­nie zastą­pić Ayali – a na następ­cę Argen­tyń­czy­ka wła­śnie był kre­owa­ny. Jego fatal­ne inter­wen­cje raz po raz dawa­ły rywa­lom pro­wa­dze­nie, któ­re­go atak, bez

7. Kon­tu­zjo­wa­ne­go Davi­da Vil­li nie był w sta­nie zni­we­lo­wać. Sytu­acji bynaj­mniej nie rato­wał duet kre­owa­nych na naj­lep­szych skrzy­dło­wych w kra­ju, jeśli nie w Euro­pie czy na świe­cie:

8. wiecz­nie poła­ma­ny Vicen­te i nie­rów­ny for­mą Joaqu­in, pierw­sze­go zastę­po­wał bądź Silva, ale ten zwy­kle wyko­rzy­sty­wa­ny był w ata­ku, bądź Ari­zmen­dii czy Angu­lo (rów­nież raczej napast­ni­cy, bądź pra­wo­skrzy­dło­wi) gdyż jego „natu­ral­ny” zmien­nik – Gavi­lan, tak­że zma­gał się z ura­za­mi. Joaqu­in, choć w meczu ze sła­by­mi rywa­la­mi wprost cza­ro­wał tech­ni­ką, w star­ciach z sil­niej­szy­mi gubił pił­kę czy wrzu­cał nie zawsze cel­nie. Motor napę­do­wy, jakim mia­ły być skrzy­dła nie zawsze więc speł­niał swo­ją rolę – pocią­gnię­cia zespo­łu do gry. W tej sytu­acji chy­ba tro­chę nie­roz­sąd­ny był

9. Brak zaufa­nia do mło­dych talen­tów: Maty i Sun­ne­go, z któ­rych pierw­szy może grać zarów­no w ata­ku jak i na lewym skrzy­dle, dru­gi z powo­dze­niem potra­fi roz­bi­jać ata­ki rywa­li w środ­ku pomo­cy. Obaj aż rwa­li się do gry i obaj chcie­li się wyka­zać, jed­nak cią­gle nie mie­li oka­zji, co było tym mniej zro­zu­mia­łe, wobec

10. Bra­ku zaan­ga­żo­wa­nia u „sta­rej gwar­dii”, u któ­rej wyja­wił się objaw typo­we­go „gwiaz­dor­stwa”, i bra­ku praw­dzi­wej ambi­cji. Oglą­da­jąc mecze Valen­cii, bądź co bądź, aspi­ru­ją­cej do wal­ki o tytu­ły, mia­ło się wra­że­nie, że klub potrą­ca pen­sję pił­ka­rzom od każ­de­go prze­bie­gnię­te­go metra na boisku. Nie bie­gał nikt, a raczej kil­ku bie­ga­ło rzad­ko i bez­sku­tecz­nie, jak­by bez żad­ne­go pomy­słu i świa­do­mo­ści co się dzie­je na boisku. Stra­ta bram­ki nie moty­wo­wa­ła do lep­szej gry, a zdo­by­cie bram­ki ozna­cza­ło przej­ście w pasyw­ną defen­sy­wę, i wycze­ki­wa­nie na koń­co­wy gwiz­dek arbi­tra. W klu­bie, któ­ry rok w rok zapo­wia­da wal­kę na śmierć i życie z Madryc­kim Realem i Bar­ce­lo­ną o mistrzo­stwo La Liga, któ­ry zapo­wia­da chęć wywal­cze­nia Pucha­ru Kró­la i któ­ry ma ambi­cję się­gnię­cia po tro­feum Ligii Mistrzów, taka posta­wa boisko­wa jest nie do pomy­śle­nia.

Flo­res, któ­ry w tam­tym sezo­nie pora­dził sobie z pla­gą kon­tu­zji, skle­ca­jąc meczo­wą jede­nast­kę nie­rzad­ko wyko­rzy­stu­jąc dru­ży­nę rezerw, w tym prze­grał z mniej­szą epi­de­mią ura­zów, połą­czo­ną jed­nak z nie­by­wa­łym zacho­wa­niem zdro­wych zawod­ni­ków, któ­rym jak­by zupeł­nie nie zale­ża­ło na wyni­kach. Wcze­śniej zauwa­żył to już Car­bo­ni, jed­nak nikt nie chciał go słu­chać, potem było już za póź­no, i zarów­no ostat­nie wyni­ki, jak i styl gry przy­pie­czę­to­wa­ły los Quique Flo­re­sa na Esta­dio Mestal­la…

*** nie wiem ile gwoź­dzi potrze­ba do skle­ce­nia trum­ny, “dzie­siąt­ka” zosta­ła wybra­na przez nie­wąt­pli­we wła­ści­wo­ści jakie ma owa licz­ba, a któ­re to odkrył już daw­no temu nie­ja­ki Filo­la­os z Kro­to­nu.