No es un sueño“?

No es un sueño“ –“To nie marze­nie“, prze­ko­nu­je ofi­cjal­na stro­na Valen­cii o szan­sach Che na mistrzo­stwo Hisz­pa­nii. Ma rację – to rze­czy­wi­stość, real­ny cel. Mie­siąc po poraż­ce na San­tia­go Ber­na­beu, kie­dy pił­ka­rze Realu Madryt pozba­wi­li Nie­to­pe­rzy ostat­niej nadziei na cam­pe­ona­to wykrzy­ku­jąc — „Żad­nych marzeń, pano­wie, żad­nych marzeń!”, Valen­cia znów liczy się w wal­ce o to tro­feum. Wczo­raj­szym zwy­cię­stwem nad Mal­lor­cą Nie­to­pe­rze ugrun­to­wa­ły swo­ją pozy­cję w pierw­szej czwór­ce i przy­go­to­wu­ją pozy­cję do wiel­kie­go fini­szu, marząc o zaję­ciu pierw­sze­go miej­sca. Czy­ja to zasłu­ga? O iro­nio! Jor­ge Lope­za, któ­re­go koń­czą­cy się sezon pozba­wił wszel­kich złu­dzeń…

Pozo­sta­je jed­nak jed­no pyta­nie – Dla­cze­go dopie­ro teraz? Dla­cze­go dopie­ro teraz pod­opiecz­ni Quique Flo­re­sa uwie­rzy­li w szan­sę na mistrzo­stwo, kie­dy wszyst­kie kar­ty zosta­ły roz­da­ne a Valen­cii nie tra­fił się wca­le Poker czy Kare­ta? Odpo­wiedź tyl­ko z pozo­ru wyda­je się pro­sta, bowiem pro­blem leży nie tyl­ko w zdzie­siąt­ko­wa­nej kadrze zespo­łu, lecz tak­że w psy­chi­ce pił­ka­rzy „Bla­nqu­ine­gros”, któ­rzy naj­wy­raź­niej zapo­mnie­li już, co to zna­czy zdo­by­wać tro­fea.

Wiel­kie klu­by nie pozna­je się tyl­ko po wypeł­nio­nych tro­fe­ami gablo­tach w klu­bo­wym muzeum czy zna­ko­mi­tych pił­ka­rzach repre­zen­tu­ją­cych ich bar­wy. Naj­lep­si mają świa­do­mość swo­ich moż­li­wo­ści i zawsze wal­czą do koń­ca o upra­gnio­ny cel. Cecha ta jesz­cze nie­daw­no wyda­wa­ła się nie doty­czyć pił­ka­rzy Valen­cii, któ­rzy otwar­cie mówi­li o zaprze­pasz­czo­nych szan­sach na cam­pe­ona­to i przy­zna­wa­li to tro­feum Bar­ce­lo­nie czy Sevil­li. Uda­ne wystę­py w Cham­pions League i otar­cie się o pół­fi­nał tych roz­gry­wek zmie­ni­ły jed­nak men­tal­ność Valen­cia­ni­stas, któ­ry wresz­cie zda­li sobie spra­wę z tego, gdzie jest ich miej­sce. I nie jest to wca­le sze­reg z Realem Zara­go­za czy Atle­ti­co Madryt, lecz wyż­sza liga, w któ­rej gra­ją Bar­ce­lo­na, Real Madryt, Milan czy Liver­po­ol — Liga Mistrzów. Nie tyle z nazwy, co z pre­sti­żu i ambi­cji rywa­li­zu­ją­cych w niej dru­żyn.

Sama ambi­cja i świa­do­mość swo­ich moż­li­wo­ści może jed­nak nie wystar­czyć do zdo­by­cia mistrzo­stwa Hisz­pa­nii. Ligę wygry­wa się sze­ro­ką i wyrów­na­na ław­ką rezer­wo­wych, regu­lar­ną grą oraz indy­wi­du­al­no­ścia­mi, będą­cy­mi w sta­nie jed­nym zagra­niem prze­są­dzić o losach meczu. Przez dłu­gi czas, eki­pę z Esta­dio Mestal­la prze­śla­do­wa­ła pla­ga kon­tu­zji, ogra­ni­cza­jąc moż­li­wość rota­cji pił­ka­rzy, a nawet bez­po­śred­nio ude­rza­ją­ca w trzon poma­rań­czo­wej arma­dy Quique Flo­re­sa, wyklu­cza­jąc z gry jej klu­czo­wych zawod­ni­ków. Pod koniec sezo­nu część kon­tu­zjo­wa­nych pił­ka­rzy zdo­ła­ła jed­nak wró­cić do gry, wpro­wa­dza­jąc odro­bi­nę świe­żo­ści i pozwa­la­jąc innym zła­pać dru­gi oddech. Efekt? Czte­ry zwy­cię­stwa w ostat­nich pię­ciu meczach. Valen­cia zła­pa­ła wiatr w żagle, a wkrót­ce może roz­wi­nąć peł­ną pręd­kość, gdyż ster­nik zespo­łu – Ruben Bara­ja wyle­czył już swo­ją kon­tu­zję, a bli­ski tego jest inny klu­czo­wy czło­nek zało­gi – Vicen­te Rodri­gu­ez. Bio­rąc pod uwa­gę to, że w odróż­nie­niu od ligo­wych rywa­li Valen­cię cze­ka w ostat­nich kolej­kach łatwa prze­pra­wa, może­my się spo­dzie­wać pasjo­nu­ją­ce­go fini­szu La Liga.

W kolar­stwie naj­lep­szą pozy­cją do sprin­tu jest jaz­da ”na kole” lide­ra. Utrzy­mu­jąc się tuż za nim, moż­na zasko­czyć go szyb­kim ata­kiem, wyprze­dza­jąc na ostat­nich metrach. Bez żad­nej pre­sji, bez złud­nych ocze­ki­wań — fini­szu­ję pierw­szy, albo nie. W podob­nej sytu­acji znaj­du­ją się dziś Los Ches. W fer­wo­rze wal­ki na cze­le ”pele­to­nu” nikt nie zauwa­ża Valen­cii, któ­rą szyb­ko odra­bia stra­ty do czo­łów­ki. Do koń­ca pozo­sta­ły 3 kolej­ki, a dystans dzie­lą­cy Nie­to­pe­rzy i lide­ra już dziś może zmniej­szyć się do zale­d­wie jed­ne­go punk­tu. Sevil­la chwi­lo­wo zosta­ła już z tyłu, teraz czas na Real Madryt i Bar­ce­lo­nę. Hay Liga!